wtorek, 30 grudnia 2014

Ognisty list

Ludzie, herosi, bogowie, tytani, potwory, czarodzieje, Nocni Łowcy, wszyscy!
Wiecie coś o tym, że nieszczęścia chodzą parami? Ja jestem jednoosobową parą. Ostatnio nic nie pisałam, bo dopadła mnie choroba zwana życiem, a teraz... Hm, system zasilania w lapku zdechł, serwis działa od 6 stycznia, więc dostanę go NAJSZYBCIEJ 13 stycznia. Tak, teraz zostaje mi jedynie telefon czyli warunki jak w Szkole Przetrwania, prowizoryczne akapity (spacje), zero justowania tekstu, prawdopodobnie literówki i inne takie </3
Ale się staram!
Lucy(fer) out ~

sobota, 20 września 2014

Rozdział 8

      Była zaspana. Cholernie chciało jej się spać. Tak, jakby całą noc nie zmrużyła oczu. Kawa była tylko chwilowym rozwiązaniem, działała krótko, przynajmniej na nią. Już w drodze do Instytutu zaczynała ziewać, teraz, w windzie czuła się jak na pierwszej porannej lekcji, która na domiar złego była potwornie nudna. Próbowała zwalczyć senność, ale wcale jej to nie wychodziło. Nic do niej nie docierało, stała z tyłu oparta o ścianę, a rozmowa tocząca się między Clary, Jacem i Alekiem (nawet nie wiedziała o czym rozmawiali) przypominała jej niezrozumiały bełkot. Chyba gdyby rozumiała o czym mówią i tak by się nie odezwała. Od rana w jej głowie siedziała mała złośliwa myśl o tym, że nie powinna się wtrącać. Tak naprawdę nie znała nikogo z otaczających ją ludzi, kiedy to sobie uświadomiła cała pewność siebie gdzieś z niej uciekła. Była sama i zagubiona, nie wiedziała co się dzieje i tak naprawdę czuła, że tu nie pasuje...
Co ja pierdolę? Całe życie marudziłam o taką szansę, a teraz mam ze sobą problemy. Ratunkuuuuuu! Czy ja gadam do siebie?
      Potrząsnęła głową, żeby odpędzić od siebie złośliwe myśli. Tak, nie wiedziała co się dzieje, chyba nikt nie wiedział. Była sama? To akurat racja, ale zawsze mogła to zmienić. Nie, żeby zaraz chciała biec się uspołeczniać. Co to, to nie, idźcie ludzie, ale ci osobnicy tutaj wydawali się w porządku. Nawet Jace, może potrafił ją zirytować, ale mogła to potraktować jako zastępstwo za Alana... Dobra, Alan był niższy i Jace raczej nie grał na gitarze udając bezdomnego nastoletniego geja... Chociaż jakby się zastanowić? Ale po co robić geja z Jace'a skoro Alec już był gejem? Bezsens jej myśli dobijał ją samą, ale przynajmniej nie myślała o rzeczach nieprzyjemnych. To zawsze pomagało, przynajmniej do czasu, aż nauczyciel zadawał jej jakieś pytanie, a jej odpowiedzią był różowy lamorożec.* Zdecydowanie nie była idealną uczennicą. A wracając do początku: musi zacząć sobie radzić. Czuła się jak ostatni kłamca i zdrajca myśląc o Alanie, ale musiała zacząć sobie radzić. Wątpiła, żeby kiedykolwiek miała wrócić do normalnego życia, nie wiedziała, czy kiedykolwiek zobaczy się z Alanem, tak naprawdę nic nie wiedziała.
      Gdzieś na obrzeżach jej zaspanej świadomości wyłapała wibracje w kieszeni spodni. Zupełnie zapomniała, że wcisnęła tam swój telefon, który nie wiadomo skąd znalazł się w jej domu, a potem jakaś miła osóbka (Alec?) go jej oddała. Prawdopodobnie zapomniała go zabrać do szkoły, to nawet lepiej. Wracając do rzeczywistości - nie minęło więcej niż kilkadziesiąt sekund od jej oderwania się od świata, niedługo winda powinna się zatrzymać. Miała jeszcze chwilę, a z resztą, kto będzie się nią przejmował? Tak czy tak wyciągnęła telefon i odblokowała go. To co zobaczyła było jak mentalny cios od wszechświata. Dwadzieścia nieodebranych połączeń i jeszcze więcej wiadomości, wszystkie od Alana.
      "Co się stało? Odbierz, proszę.", "Shai, mały skurczybyku, nie baw się ze mną i odbierz ten cholerny telefon!", "Co z tobą?", "Błagam, odpisz!", "Nic ci nie jest?", "Gdzie jesteś?", "Shai.. Możesz się ze mnie śmiać ile chcesz, ale to nie jest już zabawne, nie baw się ze mną! Martwię się..."
      Poczuła się jakby wokół jej krtani zaciśnięto ciasną pętlę. Bardzo chciała udawać, że nie ma większych problemów, że sobie radzi. Radziła sobie! Tak, zdecydowanie... Zdecydowanie była w rozsypce. "..nie baw się ze mną!" - Gdyby tylko się bawiła... Ona nawet nie wiedziała co tak naprawdę robi w tym bagnie! Tak naprawdę mogła mieć gdzieś dosłownie wszystko, co miało jakikolwiek związek ze Światem Cieni! Powinna mieć to gdzieś, to nie były jej problemy! Jej problemami były brak herbaty, irytujący znajomi z klasy i brak kasy "bo poszło na książki i pizzę"! Ale nie potrafiła mieć tego gdzieś. Nie umiała wyjaśnić czemu, może przez jakże oczywisty status fangirla (zaczynała w to wątpić), ale ciągnęło ją do tego. Tak, jakaś część jej słuchając wcześniejszych wyjaśnień aż krzyczała, że to jest to, czego chce. Pewnie wtedy mogłaby być szczęśliwa widząc demona. Może to przez to, że wtedy było po prostu czyste zaskoczenie i jako taka radość, że ona jednak nie zwariowała, ale wtedy nie zastanawiała się nad tym głębiej. Nie pomyślała o Alanie. Zapomniała na chwilę o swoim życiu. Tfu! Zapomniała nawet, że wcześniej się bała, że demony to mroczne stworzenia z kłami i pazurami, które chętnie zjadłyby ją na przystawkę! O wiele łatwiej było nie zastanawiać się, coś o tym wiedziała. Posiadała pewną wrodzoną impulsywność, może nawet nadpobudliwość objawiającą się tym, że robiła szybciej niż myślała, ale nigdy jej to nie przeszkadzało. A teraz już sama nie wiedziała czy to impulsywne działanie czy wręcz odwrotne zachowanie, ale pomimo wszystko czuła, że nie będzie potrafiła powiedzieć "Nie, mam to gdzieś, wracam do swojego życia.". Może to po prostu intuicja, koniec końców była Nocnym Łowcą, który po prostu nic nie wiedział, ale czuła, że jeżeli spróbuje wrócić do normalnego życia, to po prostu nie wyjdzie. To nie był jej świat... W praktyce już sama nie wiedziała po której stronie była.
      Winda w końcu się zatrzymała, a oni mogli wyjść na korytarz, w którym już czekała Isabelle. Shai szybko zablokowała telefon i wcisnęła go do kieszeni. Równocześnie postarała się przywołać na twarz chociażby minę wyrażającą obojętność. SMS-y od Alana były dla niej porównywalne do zbombardowania jej serca bombą atomową. Naprawdę był dla niej ważny, nieczęsto spotyka się takiego przyjaciela, a teraz... Nie pozbiera się szybko, to było pewne. Wspomnień nie da się wymazać jak krzywego szkicu.
       - W końcu, dłużej się nie dało? - Izzy nie wydawała się zirytowana była bardziej przejęta, może trochę spięta. Mimo to nadal wyglądała oszołamiająco w dopasowanej sukience do połowy ud, oczywiście czarnej i na przerażająco wysokich szpilkach. Zrobiła w ich stronę parę kroków wiodąc wzrokiem od Clary i Jace'a, którzy stali niezwykle blisko siebie, a kończąc na niej.
- Bylibyśmy szybciej, ale Alec nie potrafił rozstać się z Magnusem. - Rzucił Jace niewinnym tonem.
- Ja wcale nie...! To nie moja wina... - Protest Aleca, chociaż niezbyt efektywny, pojawił się prawie od razu. Nie dało się przy tym nie zauważyć, że chłopak delikatnie się zarumienił. Chyba była to jakaś naturalna reakcja, bo Shai mogłaby dać sobie włosy obciąć (a włosy były dla niej bardzo cenne), że to przez tłumy w mieście, a nie przez Aleca mieli małe problemy. Z drugiej strony prawdopodobnie tylko ona nie była przyzwyczajona do tego, że Jace z każdym się droczy.
      Widząc delikatne uśmiechy na twarzach pozostałej czwórki zrozumiała, że tak naprawdę tylko ona wzięła Jace'a na poważnie. Nienawidziła czuć się jak ostatnia idiotka, ale ostatnio zdarzało się jej niezwykle często. Tak naprawdę wydawało jej się, że życie usilnie stara się z niej zrobić największą ciotę pod słońcem.

***

      Biblioteka wydała jej się jeszcze większa niż wcześniej. Miłość do książek była jednym z tych rodzajów miłości, które nie dość, że rozumiała i odczuwała, a też okazywała. Tak, miłość była dziwnym uczuciem i zdecydowanie nie była fanką upubliczniania go przez wszystkich wokół. Kiedy widziała wszystkie gruchające parki w Central Parku czasami zastanawiała się czy przypadkiem takie zachowanie nie powinno być karalne. Chociaż w liceum nie było lepiej, jej rówieśnicy mieli niezwykły pociąg do obściskiwania się w każdej wolnej chwili. Ale tak naprawdę nie to było najgorsze, o nie. Najgorsze było wmawianie jej, że albo ona czuje coś do Alana, albo on do niej. Kiedy ktoś podejmował ten temat zaczynała go postrzegać jak kot czerwoną kropkę. Złapać i zabić. Nic dziwnego, że miała na koncie kilka bójek. Pomyśleć, że wszyscy brali Alana za silniejszego... Niektórzy ludzie bywają bardziej naiwni niż reszta społeczeństwa.
      Starała utrzymywać się z boku. Nie miała pojęcia czym Isabelle była tak przejęta, ale przeczuwała, że nie jest to dobra wiadomość. Z resztą do tej pory dobrych wiadomości nie było zbyt wiele, chociaż złych też nie było zaraz tak dużo, dominowały dziwne. Po wejściu do biblioteki w oczy od razu rzuciła się jej Maryse. Zaczynała dostrzegać podobieństwo Izzy do matki, tak naprawdę wydawało się, że nastolatka jest młodszą wersją rodzicielki. Zaraz po tym jej wzrok padł na biurko. Na blacie panowanie przejęły notatki i, jak jej się wydawało, zdjęcia oraz coś co wyglądało jak szkolna kartoteka. Po podejściu bliżej zorientowała się, że to wcale nie była przypadkowa kartoteka, tylko dobrze znana teczka z jej nazwiskiem. No świetnie... Spis wszelkich porażek na tle naukowym, uwag i oskarżeń o najróżniejszego rodzaju szkolne zbrodnie, hipotezy o jej domniemanym recydywizmie (czego to nauczyciele nie wymyślą) i innego rodzaju wybryki zebrane w jednym miejscu. No za co? Praktycznie cała jej uwaga skupiła się na tej jednej rzeczy, więc nie zauważyła kiedy Maryse zebrała z biurka całą resztę papierów.
       - Mamo? - Pierwszy odezwał się Alec występując o krok przed resztę ich małej grupki. Shai w tym czasie próbowała zrozumieć czemu czuje się jak na dywaniku u dyrektorki, z tą różnicą, że teraz naprawdę się przejmowała. Poza tym nie rozumiała co Nocni Łowcy mogą mieć do czegoś tak beznadziejnego jak jej szkolna kartoteka, która mogłaby być całkiem ciekawą lekturą jeżeli ktoś chciałby zrobić listę najdziwniejszych uwag w dziennikach. Ale po co było to potrzebne Clave?!

      - Zaczekajcie chwilę, najpierw chcę rozmawiać z Shailene - odpowiedziała Maryse spoglądając na nich zza biurka. Shai w jednej chwili poczuła na sobie wzrok wszystkich obecnych. Czy to już była ta chwila, w której okazuje się, że jednak ma przerąbane? Wątpiła w powodzenie ewentualnej ucieczki. Ale z drugiej strony - co ona mogłaby zrobić, skoro nic nie wiedziała?
       Nikt się nie sprzeciwił, wszyscy poza nią i panią Lightwood opuścili bibliotekę, a ona stała jak ostatnia debilka naprzeciwko biurka nerwowo zaciskając palce prawej dłoni na lewym nadgarstku. Miała naprawdę złe przeczucia, nie wiedziała czemu. Chyba beznadziejnie stresowała się wszystkim, bo czuła, że jeżeli teraz coś popsuje nie odbije się to tylko na niej. Może miała zbyt wygórowane mniemanie o sobie? Bo czemu jej matka kazała jej przyjść do Instytutu jeżeli coś by się działo, gdyby nie wiedziała, że córka sobie poradzi? Albo nie, jej matka po prostu całe życie ją okłamywała i ukrywała przed nią tak wiele, że teraz czuła się jakby tak naprawdę jej nie znała.

      - Nie musisz stać - powiedziała Maryse przyglądając się jej z typową dla matek łagodnością. Shai nagle zrobiło się głupio, że nie pomyślała o czymś tak oczywistym. Szybko usiadła na najbliższej kanapie o czerwonym obiciu. Po cichu miała nadzieję, że nie wygląda jak ostatnia sierota, to byłaby jej życiowa porażka.
- Przepraszam, ale po co jest potrzebna moja szkolna teczka? - zapytała szybciej niż zdążyła pomyśleć, jak to miała w zwyczaju.
- Konsul chciała mieć o tobie więcej informacji - odparła Nocna Łowczyni.
- Konsul? ...Ale czemu? - wykrztusiła dziewczyna gorączkowo zastanawiając się co to może dla niej znaczyć. Czemu cokolwiek się działo brała to za zły znak?
      Maryse posłała jej delikatny uśmiech, niezbyt długi, ale jednak trochę ją uspokoił. Może wcale nie jest źle? Przecież Nocni Łowcy to też ludzie i nie mieli powodów do robienia jej czegokolwiek złego. Naprawdę popadała w paranoję, ewentualnie wychodziła na znerwicowaną dziewczynkę, która udaje, że odnajduje się w sytuacji, a tak naprawdę panikuje. Ale to chyba była prawda.
- Nie możemy od tak nałożyć ci run, nie wiemy czy przez kilka pokoleń zostało w twojej rodzinie wystarczająco krwi nefilim. Nikt nie chce cię zabić. Clave już zajęło się twoją sprawą, tak samo zniknięciem twojej matki. Jeśli chodzi o ciebie ustaliliśmy, że ocenimy twoje naturalne zdolności i dla pewności napijesz się z Kielicha. Wszystko omówiłam, musimy wysłać się do Idrisu, oczywiście nie samą.
       Shai przez cały czas musiała się pilnować, żeby nie przerwać w najmniej nieodpowiednim momencie, chociaż co chwilę cisnęły się jej na język nowe pytania. Czy wiadomo coś o jej matce? Jak to, ktoś ma ją oceniać?! Ma pić z Kielicha? Tutaj na chwilę musiała się zatrzymać, jakoś nie mogła sobie tego wyobrazić. Czy to nie było tak, że z Kielicha Anioła piło się anielską krew? Z jednej strony może przez chwilę poczuje się jak wampir... Nie! Jakby Alan to usłyszał obsypałby ją brokatem i nazwał Edwardem, nie! Nie powinna o tym w ogóle myśleć. Ale jak to miało wyglądać? Chyba najbardziej zastanawiał ją smak anielskiej krwi. Może była jak ludzka, z drugiej strony mogła smakować czymkolwiek, chociażby dziko rosnącym mango połączonym z ciastkiem z McDonalda. Na koniec zostawały jeszcze pytania o Idris, ale anielska krew skutecznie ją zdekoncentrowała.
- Czyli to wszystko? - zapytała starając się zapomnieć o krwi o smaku mango i błyszczącym się o poranku Edwardzie, to zdecydowanie były złe myśli.
- Jeśli nie masz żadnych pytań - odpowiedziała Maryse.
- Nie. Nie wydaje mi się... Ale wiadomo coś o mojej mamie? - spytała po chwili wahania. Sama nie wiedziała co myśli o matce, ale starała się po prostu jakoś to zrozumieć. Nie wychodziło.
- Nie, wydaje się, że po prostu zniknęła.
- No po prostu pięknie - mruknęła do siebie wychodząc z biblioteki.

***

*Faza autorki, za usterki przepraszamy.
Wow, wow, w końcu coś! Nienawidzę września, ciągle nie ma na nic czasu, nawet na czytanie. W sumie to nie wiem co o tym myśleć, najpierw miałam dać coś innego, ale trochę się przesunęło. Przemyślenia w windzie tak bardzo, nie wiem skąd to wytrzasnęłam, nie mam pojęcia co obecnie robię, wymyśliłam miliard rzeczy poza tym, co jest ważne na chwilę obecną, to bez sensu, ja jestem bez sensu. Zmieniona playlista, oke. Nie pytajcie mnie o przemyślenia Shai, to jest inny kosmos, fangirl i te sprawy.
 Teraz uciekaj, mały Nocny Łowco, i ucz się zabijać potwory. I bądź miły dla Podziemnych.
Magnus zawsze wie co powiedzieć. Ok, teraz serio koniec paplaniny. Ktoś to czyta? o.O

czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział 7

     W pokoju było na tyle ciemno, że dało się zauważyć jedynie zarysy poszczególnych mebli. Mimo to Magnus bezproblemowo doprowadził pół śpiącą dziewczynę do łóżka. Musiała ważyć niezwykle mało albo to on już przyzwyczaił się do ciężaru Aleca.
- Chenem. - Wymamrotała dziewczyna otwierając oczy.
Czarownik spojrzał na nią zastanawiając się czy dziewczyna po prostu mamrocze ze zmęczenia czy też wypowiedziane przez nią słowo miało jakieś znaczenie.
- Słucham? - Zaryzykował Bane sadzając dziewczynę na brzegu łóżka.
      Spojrzała na niego oczami, które nagle wydały mu się niezwykle znajome i równocześnie... Nie! Nie mógł poddać się wspomnieniom, szczególnie tym, do których nie powinien wracać. Owszem, nazwisko dziewczyny wydawało mu się znajome, ale starał się w to nie wnikać.
- Chenem... - Powtórzyła jakby analizując wypowiedziane słowo. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że w jej oczach coś pojaśniało, jakby zabłysły niewidoczne wcześniej złote żyłki. Trwało to najwyżej kilka sekund, zbyt krótko, żeby można było uznać to za coś więcej niż złudzenie. - Złączyć... - Dodała po czym cicho ziewnęła i opadła na poduszki.
      Przez uchylone drzwi przecisnęło się coś małego i czarnego. Kot po cichu przebiegł przez pokój i wskoczył na łóżko. Zamruczał i zwinął się w kłębek przy boku właścicielki kilka razy zamiatając ogonem. Miauknął cicho przyglądając się Magnusowi. Czarownik uśmiechnął się i bezszelestnie wycofał się do salonu.
     Pomieszczenie oświetlał jedynie blask ulicznych latarni wpadający przez okno. Nikłe światło padało na ciemną sylwetkę Aleca. Chłopak leżał na kanapie z głową opartą o podłokietnik. Musiał się rozbudzić, bo Magnus był gotowy przysięgać, że prawie spał, kiedy on szedł zaprowadzić ich nową znajomą do łóżka. Teraz jego chłopak przyglądał się mu swoimi niebieskimi oczami i uśmiechał się sennie. Bane podszedł do Aleca i przykucnął przy kanapie.
- Zmęczony? - Wymruczał ujmując dłoń chłopaka w swoją. Szatyn w odpowiedzi pokiwał głową i delikatnie ścisnął rękę czarownika.
- Wszyscy śpią? - Spytał unosząc się na łokciu.
- Nie wnikam w to, co robi twój parabatai ze swoją dziewczyną, nie chcę wnikać. - Odparł Magnus posyłając chłopakowi rozbrajający uśmiech.
- Wierz mi, ja też. - Alec usiadł przeciągając się po czym popatrzył na niego z małym uśmiechem błądzącym po jego ustach.
      Chłopak zbyt rzadko się uśmiechał. Przynajmniej nie licząc tych chwil spędzanych tylko z Magnusem, ale dla czarownika i tak zawsze było tych uśmiechów zbyt mało. Ale kiedy już się uśmiechał to było tak, jakby przy tym rozświetlał całe pomieszczenie.
- Chodźmy do łóżka. - Zaproponował chłopak obejmując rękami jego szyję.
- Z wielką chęcią Alexanderze. - Odpowiedział obejmując go w pasie.
      Alec ledwie zauważalnie zadrżał, tak jak zawsze, kiedy Magnus używał jego pełnego imienia. Kiedy Bane to zauważył starał się mówić tak częściej. Alexander, w jego bardzo stronniczym mniemaniu, było pięknym imieniem. Kiedy zwracał się do swojego chłopaka chciał nadać jego imieniu większego znaczenia, nie chciał zwracać się do niego jak wszyscy. To było prawie jak obietnica, że Alec należy do niego i tylko do niego. A to, że jego chłopak zaczął uznawać to za seksowne było po prostu przyjemnym dodatkiem.
      Bez większych problemów podniósł Aleca, na co ten niemrawo zaprotestował. Magnus uciszył go jednym krótkim pocałunkiem. Po tym chłopak już bez żadnych obiekcji ułożył głowę na jego barku i pozwolił zanieść się do łóżka. Lightwood nie ważył od razu niezwykle mało, prawdopodobnie gdyby nie trenował od dwunastego roku życia, żeby być profesjonalnym zabójcą demonów - ważyłby mniej. Dla Magnusa nie była to wielka przeszkoda, był szczupły, ale nie słaby, poza tym można było się przyzwyczaić.
      - Może zrezygnuję z tytułu Wysokiego Czarownika Brooklynu i zajmę się profesjonalnym odprowadzaniem Nocnych Łowców do łóżek? - Rzucił półżartem układając Aleca na łóżku. - Nabieram wprawy.
- Nawet o tym nie myśl. - Mruknął Alec obserwując go, kiedy zdejmował ubrania, w końcu zostając w samych bokserkach. - Jestem bardzo zazdrosnym Nocnym Łowcą.
- Jesteś słodki, kiedy jesteś zazdrosny. - Odparł Magnus kładąc się obok niego. - Ciebie też mam rozebrać?
- Obaj wiemy jak to lubisz. - Chłopak delikatnie poczerwieniał i posłał czarownikowi nieśmiały uśmieszek, który on tak uwielbiał.

***

      - Mamo? Mamo, co się dzieje? - Jęknęła piętnastoletnia blondynka zbiegając za swoją rodzicielką po schodach przeciwpożarowych. Bardzo podobna do niej starsza kobieta obejrzała się na krótką chwilę. Cała jej postawa była napięta, jakby spodziewała się ataku. 
- Nic, Shai. Nic. - Arianne posłała córce wymuszony uśmiech. - Ale pośpiesz się. - Dodała i zbiegła na dół. Shailene musiała zrobić to samo.
      Od rana jej matka zachowywała się dziwnie. Zbudziła ją wcześnie, powiedziała, żeby spakowała kilka ubrań i cały czas ją poganiała. Przed dziesiątą oświadczyła, że muszą gdzieś wyjść. I tyle, nie zwracała uwagi na pytania córki, zbywała ją machnięciem ręki i powtarzała, że nie musi się martwić.
      Kiedy Shai postawiła nogi na chodniku zauważyła, że jej matka z napięciem wpatruje się w coś przed nimi. Usłyszała dudniące warczenie brzmiące jakby całe stado psów zebrało się w jedno zwierzę. Spojrzała przed siebie i zobaczyła To. Czarnego psa wielkości ciężarówki o krwiście czerwonych oczach i wielkich, żółtych kłach. Poczuła się jakby świat osuwał się jej spod nóg. Prawie krzyknęła, ale głos uwiązł jej w gardle. Miała wrażenie, że jej serce zaraz przebije się przez żebra i pożałowała, że zjadła śniadanie.
- Nie ruszaj się. - Rozkazała jej matka niezwykle stanowczym tonem. Jakby przed nimi wcale nie stał gigantyczny pies, który najwyraźniej chciał je POŻREĆ!
      W jednej chwili wydarzyło się tyle, że Shai nie zdążyła zrozumieć co właściwie się stało. Potwór najeżył się i skoczył otwierając paszczę. Jej matka wyciągnęła dłoń przed siebie, wykonała jakiś gest ręką i pies został od nich odrzucony przez kulę czarnych płomieni. Kiedy uderzył o asfalt - podłoże rozwarło się i potwór spadł pod ziemię. Chwilę później asfalt znów był cały, jakby nigdy nie pękł. Arianne odwróciła się w jej stronę cicho dysząc.
      Kolejne minuty były dla niej zlepkiem obrazów i dźwięków. Nie wiedziała co się dzieje, chyba nie chciała wiedzieć. A nawet jeśli by chciała i tak była w takim szoku, że nic do niej nie docierało. Sama nie wiedziała kiedy znalazły się na Brooklynie, tym bardziej nie rozumiała jak znaleźli się w domu, który na jej gust wyglądał jak willa połączona z egipską świątynią. Jej matka poszła rozmawiać z jakimś facetem, a jej kazała czekać. Mimo to Shai czekała pod drzwiami i słyszała fragmenty rozmowy.
- Zaczyna sobie przypominać...
- ... Nie może wiedzieć...
- Nie ukryjesz tego...
- Chcę ją tylko chronić... Wiesz kim jest mój ojciec... Nie, to było lata temu, zbyt wiele pokoleń...

***

      Obudziła się kurczowo zaciskając dłonie na poszewce poduszki. Nabrała powietrza tak gwałtownie, że zakuło ją w płucach. Z cichym jękiem przekręciła się na plecy i zamrugała patrząc w sufit. Było ciemno, musiał być środek nocy. Nie pamiętała jak dokładnie znalazła się w łóżku, ale w jej pamięci wyryło się coś innego. Trzy znaki: wazon, sowa i coś w stylu pionowej kreski. Sama nie wiedziała kiedy, ale zaczęła je rozumieć. Złączyć, tyle znaczyły. Ale skąd...
      Jej uwagę odwróciło pieczenie po wewnętrznej stronie prawej dłoni. Uniosła rękę nad głowę i przyjrzała się jej. Na jasnej skórze dało się zauważyć jedynie cienkie blade linie tworzące coś na kształt oka. Dopiero kiedy dokładniej obejrzała dziwny znak uświadomiła sobie, że już go widziała. I to było jeszcze dziwniejsze. Widziała u Nocnych Łowców runę w kształcie oka, każdy z nich miał ją na wierzchu dłoni, ale to, co właśnie pojawiło się na jej skórze było czymś innym. Stykała się z tym kilka razy i umiałaby to narysować. Oko Horusa, jeden ze starożytnych znaków ochronnych. Jakby nie dość jej tego było.
      Czyżby właśnie przyznała, że ma dość? Tak, bo miała dość, chociaż nie chciała o tym myśleć. Minęło kilka dni, a do niej powoli docierało coś poza tym, że w końcu ma to, o czym marzyła. Bo to nie do końca tak było. Nie dało się ukryć, nadal cieszyła się jak dziecko, ale równocześnie była przerażona. To było najdziwniejsze połączenie stanów emocjonalnych, jakiego kiedykolwiek doświadczyła. Kiedy obudziła się w Instytucie poczuła się jak w bajce. Przed bajką był koszmar, demony, strach i dezorientacja. Ale czy to był pierwszy taki raz? Może tylko tak jej się wydawało... Nie, te myśli były pozbawione jakiejkolwiek logiki, przecież wiedziałaby, gdyby... Gdyby co? W ich salonie pojawił się potwór? Bez sensu.
      Znała siebie, ale nie potrafiła zrozumieć, co teraz czuje. Jej matka zniknęła bez słowa, ją zaatakowały demony, bez żadnego ostrzeżenia została wepchnięta do nieznanego i niebezpiecznego świata, w którym i tak najwidoczniej była jakąś anomalią. Czy mogło być gorzej... dziwniej? A ona mimo to zachowywała się jakby nic się nie stało. Nie chciała dać po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób się boi. Już samo wspomnienie o tym, jak Jace, jakże irytujący ją Jace, musiał jej powtarzać, że jest bezpieczna wręcz nakazywało jej robić dobrą minę i zachowywać się jakby traktowała nową sytuację jak kolejny zwyczajny dzień. Nie, nie bała się. Nie wiedziała co tak właściwie się dzieje, była zagubiona i zszokowana. Wściekła, na matkę za to, że nic jej nie powiedziała, że zniknęła zostawiając ją samą ze wszystkim i nic nie powiedziała, że nie dawała znaku życia, a ona nie mogła przestać się zastanawiać czy w ogóle jeszcze ma matkę... Ktoś inny prawdopodobnie byłby przerażony, ona nie chciała, żeby ktoś w ogóle pomyślał, że może się bać. Nie wiedziała skąd to się brało, ale tak, jak bała się czegoś tak zwykłego, jak szczur, tak w obecnej sytuacji jedynie wyobrażenie wielkiego, tłustego szczura czającego się pod łóżkiem mogło ją przestraszyć.
      Chciała zrozumieć co się z nią dzieje. W jednej chwili straciła całe normalne życie, to bolało. Mimowolnie przypominała sobie wyraz twarzy Alana, kiedy powiedziała, że nie wraca do szkoły. Wtedy próbowała się uśmiechać, ale to nie było takie łatwe. Bo to bolało, bolało jak cholera, nie dopuszczała do siebie zbyt wielu osób, ale jeżeli już komuś pozwalała się zbliżyć - zaczynało jej zależeć, jeżeli jej zależało, to w takich chwilach zaczynało boleć. Nie potrafiła wyobrazić sobie rzeczywistości bez tego blondwłosego debila, który równie dobrze mógłby ją adoptować i wziąć za siostrę. Teraz została zmuszona do odcięcia się od niego.
      Całkiem nieświadomie odnalazła wisiorek w kształcie skrzydeł i zacisnęła go w dłoni. Był zimny, chociaż zawsze wydawał się ciepły teraz czuła jedynie chłód. Właśnie Alan go jej dał, nie pamiętała kiedy, to było tak dawno temu, że nie dało się pamiętać. Ale nie zapomniała co wtedy jej powiedział. "Pomyśl, że ma cię chronić. Masz talent do pakowania się w kłopoty, więc możemy chociaż udawać, że jest coś, co cię ochroni." Uśmiechnął się wtedy jakby naprawdę tego chciał po czym zapytał ją czy już widziała jakiś nowy odcinek czegoś tam i rozmowa zeszła na zwyczajne, dla nich, tory.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo chcę, żebyś teraz tu był. - Szepnęła w pustą przestrzeń równocześnie przeklinając to dławiące uczucie w gardle. Chciała, żeby chociaż on mógł z nią zostać. Wtedy na pewno wszystko byłoby łatwiejsze. Poza tym byli podobni, nie mogła przestać sobie wyobrażać, jak on by zareagował gdyby mogła mu powiedzieć o tym, że magia jednak istnieje. Ale mówiąc mu o tym nie dość, że złamałaby Prawo, czym aż tak się nie przejmowała, to jeszcze mogłaby narazić go na niebezpieczeństwo.

***

      Alec obudził się odkrywając, że nadal leży wtulony w Magnusa z głową ułożoną na piersi czarownika. Uśmiechnął się nie otwierając oczu i cicho zamruczał. W takich chwilach marzył tylko o tym, żeby móc tak leżeć najdłużej, jak się da. Zapomnieć o demonach, Clave i wszystkim innym poza Magnusem. Jego chłopakowi jakoś niespecjalnie przeszkadzało takie lenistwo. 
- Dzień dobry, śpiąca królewno. - Wymruczał Magnus przeczesując jego włosy.
      Uniósł głowę, żeby popatrzeć w zielono - złote oczy czarownika, który teraz uśmiechał się do niego równie czule co leniwie. Chyba żadnemu z nich nie chciało się wychodzić z łóżka. I może mogliby w nim zostać gdyby byli sami. Niestety, Alec miał dziwne przeczucie, że jego parabatai byłby w stanie do nich zajrzeć i zachować się jak typowy starszy brat. Co z tego, że był młodszy? Ale, głównym, najważniejszym powodem, dla którego nie chciał, żeby Jace tu wszedł było to, że nie chciał, żeby ktokolwiek, poza nim, widział Magnusa nago. Poza tym działało to też w drugą stronę, wbrew pozorom jego chłopak też bywał zazdrosny. Mimowolnie się zaśmiał.
       - Co cię tak bawi? - Zainteresował się Magnus.
- Nic szczególnego. - Odpowiedział przesuwając się tak, żeby jego twarz znalazła się nad twarzą starszego mężczyzny. - Szkoda, że nie jesteśmy sami... - Wymruczał z ustami przy ustach czarownika. Ledwie skończył zdanie, a został przyciągnięty do pocałunku.
- Jest jeszcze wcześnie. - Stwierdził Magnus nie pozwalając mu się odsunąć.
- Jace wcześnie wstaje...

***

      Rano obudziła się z dłonią nadal zaciśniętą na wisiorku, jego brzegi wbijały się w skórę, ale niezbyt się tym przejęła. Nie wiedziała ile przespała, ale czuła się potwornie zmęczona, mimo to nie potrafiłaby już zasnąć. Ociągając się usiadła zwieszając nogi z brzegu łóżka. Dopiero po tym zauważyła kulkę czarnego futra, która mruczała z niekrytym zadowoleniem. Wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać Syriusza po grzbiecie, ale zatrzymała się przypominając sobie o czymś. Odwróciła dłoń, żeby spojrzeć na jej wewnętrzną stronę, tam, gdzie wcześniej widziała Oko Horusa. Nic nie zobaczyła. Nieco zdezorientowana przeczesała dłonią czarną sierść kota. Ten jak na zawołanie się obudził i nie zwracając na nic uwagi przeciągnął się.
      Sama stwierdziła, że lepiej będzie się ruszyć. Wstała przeciągając się i wyszła z pokoju. Syriusz oczywiście ruszył za nią z wielkim zadowoleniem machając ogonem. Och, świetnie, czyżby jej kot upodobał sobie kota Magnusa na coś w rodzaju kumpla? Kocia psychika... W to lepiej nie wnikać.
      Kiedy wyszła z pokoju poczuła zapach kawy. Zmarszczyła nos. Nie lubiła kawy i wątpiła, żeby to kiedykolwiek miało się zmienić. Mimo to teraz nie marzyła o niczym innym. Wszystko, byle nie czuć się jak zombie. Przetarła oczy i ruszyła do kuchni wiedziona zapachem. W tym czasie jej kot zdążył rozpłynąć się w powietrzu. Niewierne stworzenie!
      Jak się okazało musiała spać najdłużej. Jace i Clary siedzieli przy stole, a Alec i Magnus stali obok siebie oparci o blat. Shai odniosła wrażenie, że musi wyglądać najgorzej z całego towarzystwa. Odruchowo przeczesała włosy palcami i przełożyła wszystkie na lewe ramię. Prawdopodobnie niewiele jej to pomogło, ale zawsze lepsze to niż nic.
- Kawy? - Magnus zaproponował jej kubek jeszcze ciepłego napoju. Przyjęła go z wdzięcznością i szybko się napiła nie zwracając uwagi na smak, za którym tak nie przepadała. Momentalnie poczuła się lepiej, kiedy ciepło i kofeina zaczęły działać na jej ciało.
- Dzięki. - Westchnęła odstawiając puste naczynie. Mimo, że już się rozbudziła nadal nie czuła się najlepiej. Nie potrafiła wyrzucić z głowy myśli, które męczyły ją już w nocy. 
- Ciężka noc? - Spytała Clary.
- Tsaaa... - Mruknęła Shai opadając na wolne krzesło. - Nic mi nie jest. - Dodała czując na sobie wzrok dziewczyny.
- Skoro już to ustaliliśmy... - Odezwał się Jace.
- Jace! - Natychmiast wtrąciła Clary karcącym tonem.
- Później będziecie mogły urządzić sobie spotkanie oszukanych przez życie nastolatek, dobra? Musimy wrócić do Instytutu. - Odparł chłopak równocześnie przyglądając się rudowłosej wzrokiem, który prawdopodobnie miał nakłonić ją do powstrzymania się od fochów bądź innych naturalnych dla związków dramatów.
- Wszystko okey, ale co z moim kotem? - Zapytała Shai. Nie była pewna czy może zabrać ze sobą Syriusza, a wolała uniknąć niedomówień.
- Może zostać, Prezesowi Miau przyda się towarzystwo. - Odparł Magnus.
- Jeżeli już wszystko dogadaliśmy przypomnę, że Isabelle pisała, że mamy się pośpieszyć. - Powiedział Jace zanim zdążyła wywiązać się kolejna rozmowa.

***

Ok, przed tymi pierwszymi gwiazdkami wstawmy jakąś profesjonalną cenzurę. Ogólnie dodałabym wcześniej gdyby nie awaria prądu, przez którą zjadło około półtora akapitu. Było trochę sentymentalnego szajsu, ale jakoś bez tego się nie dało. Zastanawiałam się czy dodać też jakiś fragment Clace, ale nie mogłam znaleźć jakiegoś sensownego miejsca, więc zrezygnowałam. Ewentualnie winę mogę zrzucić na mój maksymalnie spedalony umysł i moją fazę na Maleca. Wiem jak bardzo Syriusz i Prezes Miau jarają pewne osoby, więc proszę bardzo, teraz nazwijcie to jakoś xD Ymm... Czy tylko ja już przeczytałam Miasto Niebiańskiego Ognia? Błagam, muszę z kimś pogadać o Sebastianie i Maleku (już sama nie wiem czy odmieniać przez "c" czy "k" obie wersje wyglądają trochę dziwnie). Kończąc zapraszam jeszcze do zakładki "pytania" - tak, nudzi mi się, a Wen ma swoje fochy. 
Dziękuję, dobranoc. 

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 6

      Stała na popękanych marmurowych płytkach, które kiedyś musiały być białe, ale teraz większość ich powierzchni plamiła krew. Otaczał ją niepodzielny chaos. Ze wszystkich stron dobiegały dzikie wrzaski, odgłosy ścierającej się broni, ktoś płakał, inni kogoś wołali, ludzkie głosy mieszały się z dzikimi rykami potworów, a ponad to wszystko wybijał się zupełnie inny głos. Nie wiedziała czemu, ale bała się go. Wydawało się, że należał do kobiety, ale nie było w nim nic ludzkiego. Odnosiło się wrażenie, że należy do czegoś potężnego i przedwiecznego.
      Ktoś ścisnął jej dłoń. Obróciła głowę w bok i zobaczyła go. Był dobrze zbudowany, wysoki, jego ciemne włosy były krótko ostrzyżone, a w twarzy o azjatyckich rysach pozostało coś z pucołowatego dziecka, którym już nie był. W dłoni trzymał łuk, na który akurat nakładał kolejną strzałę celując w wielkiego cyklopa. Nie wiedziała skąd, ale znała tego chłopaka. To był Frank, jej Frank... Chwila, skąd to wiedziała?
      Usłyszała głośne warczenie i zanim się zorientowała wyskoczyło na nich stado wielkich psów o czarnej sierści i czerwonych oczach. Dwa z nich złapały ich za ubrania, a z jej gardła uciekł okrzyk przerażenia, który szybko opanowała. Była córką Plutona, nie bała się Piekielnych Ogarów! Ale jeżeli się nie bała, czemu nie mogła nawet się poruszyć. Czuła gorący oddech potwora na plecach, jego kły boleśnie obcierały skórę na jej łopatkach. Nie potrafiła nawet się szamotać, nie miała siły. Dotkliwie czuła wcześniejsze obrażenia, skaleczenia, zadrapania, większe rany i obezwładniające zmęczenie. Walczyli już tak długo, a przeciwnika było więcej. Nie mogli przegrać, ale to właśnie się działo.
      Czemu jeszcze ich nie zabiły? W gruncie rzeczy odpowiedź była prosta i przerażająca. To Ona nie dostała jeszcze tego, czego chciała. Potrzebowała ich, nieważne było to, które wybrała, chciała pary i w końcu miała to dostać. A kiedy to się stanie wygra. Odrodzi się i zniszczy ich jak nic nieznaczące robaki. To będzie koniec dla wszystkich. Tak, Gaja miała się odrodzić właśnie z ich krwi, przez ich nieuwagę... Może to nawet lepiej, że złapała właśnie ją i Franka? Reszta ich przyjaciół miała szanse uratować sytuację, w praktyce oni znaczyli najmniej. Bynajmniej ona, Frank był pretorem, Reyna go potrzebowała.
      Kiedy w końcu zostali rzuceni na nagie skały u stóp góry była już półprzytomna. Nie wiedziała czemu tak się działo, Piekielne Ogary nie potrafiłyby jej tak osłabić, a mimo to powieki same jej opadały. Zachowując resztki świadomości sięgnęła do dłoni Franka, poczuła jak ich palce splatają się i to w jakiś sposób ją uspokoiło. Mimo to wewnętrznie umierała ze strachu. Niedawno odzyskała życie, czemu już musiała je tracić? Poza tym jej śmierć równała się ze zniszczeniem Olimpu, co tylko wszystko pogarszało. Nie po to tyle wycierpieli, żeby teraz umierać. Tylko, że ona już nie miała siły, chciała tylko zamknąć oczy i zasnąć. Zasnąć obok Franka i zapomnieć o świecie, o bólu, o strachu...
      Chciała poddać się nieświadomości, ale przeszywający ból brutalnie wyrwał ją z tego stanu. Wydała z siebie zduszony okrzyk bólu kiedy nóż przebił jej przedramię. Wielka dłoń poderwała ją z ziemi i zmusiła do stanięcia na nogach.
- Masz patrzeć jak on umiera, nędzny herosku. - Usłyszała tuż przy swoim uchu zachrypnięty nieludzki, zdecydowanie męski głos. - Wszyscy tak skończycie.
      Chciała odwrócić wzrok, ale nie potrafiła. Widziała jak jeden z gigantów podnosi Franka i przykłada mu nóż do gardła. Prawda uderzyła ją ze zdwojoną siłą. Znajdowali się u stóp Olimpu. To naprawdę był koniec. Już nawet nie słyszała odgłosów bitwy, jakby wszystko zamarło pod wpływem grozy tej chwili i tego, co miało zaraz nastąpić. To była tylko chwila, dosłownie kilka sekund, jednak dla niej te ułamki minuty były całą wiecznością. Widziała tylko plecy Franka, ale wychwyciła moment kiedy jej chłopak drgnął i wygiął się w łuk. Nawet nie krzyknął kiedy nóż wbił się w jego serce, a z rany trysnęła szkarłatna krew i wylądowała na skałach. Ona krzyczała zamiast niego, jakby nagle przypomniała sobie jak działają struny głosowe. Sama  chyba straciła słuch, krzyczała ze wszystkich sił, ale tego nie słyszała, wierzgała się próbując wyrwać się ze stalowego uścisku, ale nie była tego świadoma. Dla niej liczyło się tylko bezwładne ciało Franka opadające na ziemię, która już zabarwiła się na czerwono. Łzy cisnęły jej się do oczu, zdzierała sobie gardło bezcelowo go wołając.
      Nagły rozbłysk jasnego światła sprawił, że dla niej świat się zatrzymał. Nie wiedziała co się dzieje, ale poczuła jak coś odrzuca ją w tył. Pochłonęła ją ciemność. Nieświadomość była przyjemna, unosiła się w ciszy nieświadoma istnienia świata, nie było nic poza spokojem. A potem wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Znowu słyszała odgłosy bitwy, poczuła twardą ziemię pod plecami, a ból wybuchł w jej ciele odbierając jej głos. Otworzyła oczy dosłownie na chwilę, żeby zobaczyć jak opada na nią miecz. Ostrze wbiło się w ciało kończąc jej życie. Jej oczy powoli zgasły, powieki opadły, serce zamarło, a pierś przestała falować. Hazel nawet nie była tego świadoma.

***

      Czuła się jakby znajdowała się pod wodą. Wszystko wydawało się odległe i zniekształcone. Przed oczami nadal miała sceny z niedawnego snu, w uszach ciągle przebrzmiewały jej krzyki. Nie była pewna co się właściwie stało, wiedziała tyle, że strasznie bolała ją głowa. Chwila, o co chodziło? Na pewno widziała Jace'a, pod powiekami nadal miała błysk jego złotych oczu. Gdzie to było? Pamiętała hieroglify, na pewno gdzieś były hieroglify... U niej w domu! Tak, byli w jej mieszkaniu.
      Jej powieki zdawały się być z ołowiu, musiała z nimi chwilę walczyć, żeby się uniosły. Kiedy nareszcie udało jej się otworzyć oczy, światło powoli zachodzącego słońca poraziło jej źrenice. Ponad to kontury jak i wszystko inne wydawało się rozmazane, tak, że obecnie widziała jedynie sporą ilość kolorowych plam. Na pierwszym planie prezentowała się mieszanka jasnego brązu, czerni i... Wszystkich kolorów tęczy? Shai nagle straciła pewność czy aby na pewno nic jej nie jest.
      Zamrugała kilka razy przyzwyczajając oczy do światła. Powoli odzyskiwała też ostrość widzenia i zrozumiała, że nie przywidziała jej się tęcza, tylko osoba znajdująca się przy niej była ubrana jakby miała reklamować cukierki "Skittles". Owa osoba była mężczyzną wyglądającym na około dwudziestolatka. Jego gęste włosy były czarne i nastroszone, a opalona skóra miała złotawy odcień. A kiedy Shai dokładniej się mu przyjrzała stwierdziła, że to nie jego ubiór był najdziwniejszy tylko zielone kocie oczy obwiedzione połyskliwym brokatem.
      Nie zwracając uwagi na nieznośny ból głowy, ani na to, że czuła się jakby cała zawartość jej czaszki zaczęła wirować jak na najbardziej szalonej karuzeli świata, uniosła się na łokciach próbując usiąść. Kiedy przypadkowo zacisnęła prawą dłoń w pięść poczuła nieznaczne pieczenie, jednak nie zwróciła na to zbyt wielkiej uwagi.
- Co się, do cholery, dzieje? - Odezwała się, jak jej się zdawało, po całych wiekach chociaż naprawdę nie minęła nawet minuta odkąd otworzyła oczy. Nie pamiętała zbyt wiele z ostatnich chwil przed utratą przytomności za to wspomnienia ze snu były w niej żywe, jakby naprawdę go przeżyła. Równocześnie chciała wstać, ale szybko została powstrzymana przez owego faceta o kocich oczach.
- Nie tak szybko. - Powiedział przytrzymując ją mocniej niż mogła się tego spodziewać.
      Odpowiedziała mu jednym z niewielu znanych jej arabskich przekleństw. Właśnie dzięki wycieczkom jej matki do Aleksandrii jak i temu, że podobno część jej rodziny pochodziła z Egiptu znała trochę arabskiego. Co dziwne nie pamiętała, żeby kiedykolwiek tak naprawdę się go uczyła, po prostu znała kilka słów. Było to dla niej oczywiste jak kolejny wschód słońca. Ale nie spodziewała się, że zostanie zrozumiana, a tak najwyraźniej się stało, co potwierdził z lekka sarkastyczny uśmiech jej rozmówcy.
- Kim jesteś? I co ja tu robię? - Zapytała nie chcąc po raz kolejny wyjść na idiotkę. Obiecała sobie kiedyś, że nie pozwoli sobie na to już nigdy.
      - Przynieśliśmy cię tutaj. - Odpowiedział jej ktoś inny. Obróciła głowę w bok, żeby spojrzeć na Aleca, który stał oparty o ścianę z dłońmi w kieszeniach i uśmiechał się, chociaż nie dałaby głowy, że ten uśmiech był kierowany do niej. - Zemdlałaś kiedy Jace zapytał cię o te znaki.
- Jakie znaki? - Dziewczyna zmarszczyła brwi próbując sobie przypomnieć o co dokładniej chodziło, jednak jej mózg jak na złość nie chciał współpracować.
- Te na twoich rysunkach. - Lightwood wzruszył ramionami i powoli podszedł do kanapy. - Poza tym mówiłaś coś przez sen o krwi, końcu świata i jakimś Franku. - Dodał wpatrując się w nią przenikliwie swoimi niebieskimi oczami.
      Shailene znowu poczuła zawroty głowy. Szybko odwróciła wzrok. Oczywiście mogłaby opowiedzieć ten chory sen ze wszystkimi szczegółami, ale coś jej mówiło, że lepiej zachować to dla siebie. Komu normalnemu śni się koniec świata poprzez zamordowanie jakiegoś chłopaka? I te wszystkie szczegóły... Czy tak realistyczny i przemyślany sen jest w ogóle możliwy? Nigdy nie miała styczności z mitologią grecką, nie aż takiej, żeby teraz wymyślać takie historie, a była pewna, że to miało powiązanie z mitami. Tylko skąd?
- Nie pamiętam tego snu, nie znam żadnego Franka. - Skłamała gładko. Tak do końca nie kłamała, nigdy nie znała kogoś o imieniu Frank, więc było to tylko połowiczne kłamstwo. Zawsze coś. - Czemu nie jesteśmy w Instytucie? - Szybko zadała pytanie z nadzieją na zmianę tematu.
- I tak nikogo tam nie ma. Mama została wezwana do Cichego Miasta, ale nie powiedziała nam czemu. - Wyjaśnił Alec. - Poza tym ja i Jace moglibyśmy nałożyć ci tylko uzdrawiające runy, Magnus w razie czego mógł ci pomóc.
- Nic mi nie jest. - Mruknęła Shai niezbyt zadowolona z przebiegu rozmowy. - Magnus? - Powiedziała już nieco głośniej posyłając pytające spojrzenie na drugiego z obecnych.
- Magnus Bane, Wysoki Czarownik Brooklynu i chłopak Aleca. - Odpowiedział czarownik jakby na potwierdzenie ściskając dłoń Nocnego Łowcy w uścisku.
      Shai z miejsca poczuła, że robi jej się nieco goręcej i była prawie pewna, że jej twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. Stłumiła cichy pisk, który najczęściej wydobywał się z jej gardła, kiedy spotykało ją coś przyjemnie zaskakującego. Tym razem czuła się jednocześnie zaskoczona jak i zawstydzona. Fakt, że Magnus był czarownikiem sam w sobie wprawiał ją w stan niezwykłego szczęścia. Jakiś cichy głosik w jej głowie wyśpiewywał wesoło "Magia naprawdę istnieje~". Dochodziła do tego jej mentalność yaoistki, więc dodatkowo informacja o tym, że Magnus i Alec są parą powielała jej radość ponad wszystko. Mimo to czuła się potwornie głupio za swoje niedawne pytanie skierowane do Aleca. "Masz coś do gejów?" Tak, tylko ona potrafi zrobić coś tak głupiego.
      - Przepraszam. - Wymamrotała spoglądając wprost na Aleca. Miała nadzieję, że chociaż nie jest aż tak czerwona, jak jej się wydawało.
- Nie wiedziałaś. - Lightwood uśmiechnął się do niej nieco nieśmiało. - Poza tym... - Nie zdążył dokończyć, bo w całym mieszkaniu rozległ się hałas, jakby coś ciężkiego spadło na podłogę, a zaraz potem głośne miauczenie. Cała trójka poderwała się ze swoich miejsc prawie w tym samym czasie. Shai mgliście przypomniała sobie, że nie zapytała jeszcze co się stało z jej kotem, chociaż teraz nie potrzebowała już wyjaśnień.
      Pobiegła za Alekiem i Magnusem i już po chwili znaleźli się w kuchni. Zatkało ją kiedy zobaczyła, że na stole są ułożone jej rysunki, jej zeszyty, kilka książek, które ewidentnie należały do niej, laptop, który też pochodził z jej mieszkania i wisiorek z kolorowymi paciorkami, którego nigdy wcześniej nie widziała. Dopiero po chwili zorientowała się, że na podłodze leżą dwie książki i tajemniczy bumerang, który znalazła pod lodówką, a pomiędzy tym kotłowały się dwa koty w najlepsze się bawiąc.
      - Syriusz? - Shai wytrzeszczyła oczy przyglądając się plątaninie ogonów i łap. Jak na zawołanie oba koty uspokoiły się i ułożyły na podłodze wpatrując się w nią z zaciekawieniem.
- Nazwałaś kota Syriusz? - Zapytał Magnus.
- Tak, czemu pytasz? - Odparła Shailene spoglądając pytająco na czarownika.
- Nazwałaś kota po gwieździe z gwiazdozbioru psa. - Wyjaśnił Bane.
- Nazwałam kota po jednym z najodważniejszych ze znanych mi czarodziejów. - Dziewczyna odpowiedziała najszybciej jak potrafiła mimowolnie uśmiechając się.
- Który przybierał postać psa. - Dodał szybko Magnus.
- Czytałeś Pottera! - W oczach Shai zabłyszczało coś na kształt dziecinnej radości. W odpowiedzi Magnus jedynie wzruszył ramionami i posłał jej krótki uśmiech.
      Nagle uświadomiła sobie, że brakuje jej kilku elementów układanki, w tym pewnego niezwykle irytującego blondyna.
- A co się stało z Jacem? Zabrakło mu adoratorów? - Spytała wodząc wzrokiem po kuchni. Oba koty jak gdyby nigdy nic wyszyły z pomieszczenia z zadowoleniem machając ogonami.
- Niedługo powinien wrócić, jest u Clary. - Odpowiedział Alec.
- A co tu robią te wszystkie rzeczy?
- Zabraliśmy to, w czym znaleźliśmy cokolwiek dziwnego lub jeżeli było gdzieś ukryte. Poza tym stwierdziliśmy, że może znajdziemy coś w komputerze, a twój kot najwidoczniej jest do ciebie bardzo przywiązany, przez większość czasu cię pilnował. - Wyjaśnił Alec.
      Magnus w tym czasie jedynie machnął dłonią i wszystko, poza owym bumerangiem wylądowało na stole. Czarownik zmarszczył brwi przyglądając się opornemu na magię przedmiotowi. Kiedy wcześniej spróbował go dotknąć prawie się poparzył, z resztą z Alekiem było podobnie. Jedynie Jace jakimś cudem był w stanie go trzymać przez czas dłuższy niż kilka sekund. Z resztą nie to było najdziwniejsze. W całej sytuacji było więcej niewiadomych niż odpowiedzi, nawet dla niego. Niezaprzeczalnie dało się wyczuć, że Shailene nie jest zwykłym Nefilim, mało tego, już wcześniej odniósł wrażenie, że miała w sobie coś na kształt magicznej energii. Poza tym nie zdążył jeszcze wspomnieć, że widział ją, raz, jeden jedyny raz, kiedy była jeszcze niczego nieświadomym dzieckiem. Jej matka poprosiła go o odprawienie rytuału, który miał chronić Nocnych Łowców przed opętaniem przez demony. Arianne nie wyjaśniała wiele, powiedziała, że chce chronić córkę i nie chce, żeby Nefilim wiedzieli o ich istnieniu, przynajmniej nie do czasu, aż będzie to konieczne.
      W jego polu widzenia pojawiły się niebieskie włosy. Shailene pochyliła się i jak gdyby nigdy nic podniosła nieposłuszny jego magii przedmiot. Zauważył przy tym lekkie drgnięcie jej prawej dłoni.
- Dobra, co teraz? - Spytała opierając się o blat stołu. Wydawała się pewna siebie, momentami wręcz balansowała na granicy arogancji. Magnus nigdy nie widział nikogo, kto zachowałby całą pewność siebie rzucony w takie życiowe bagno. Zdawała się nie przejmować zbytnio ostatnimi rewelacjami związanymi z jej pochodzeniem, zaginięciem  matki ani niczym, co się z nią stało. Wydawało się, że przyjmuje to jak kolejny, normalny dzień ze swojego życia. Mało tego, odniósł wrażenie, że wręcz cieszyła się ze swojej odmienności. To całkowicie wystarczyło, żeby mógł stwierdzić, że najzwyczajniej zasłania się pewnością siebie i sarkazmem, być może po to, żeby nie dopuszczać do siebie najgorszych myśli.
      Jace przyszedł dosłownie kilka minut później przyprowadzając ze sobą Clary. W tym czasie Shai, Magnus i Alec zdążyli przenieść wszystkie rzeczy do salonu uznając, że tam będzie o wiele wygodniej. Shai jeszcze raz przejrzała wszystko, co Jace i Alec zabrali z jej mieszkania. Oczywiście z miejsca uznała, że nikomu nie chce pokazywać swoich rysunków. Nie były aż takie złe, ale i tak wolała zachować je dla siebie. Na każdym z nich zostawiła jakiś podpis hieroglifami, chociaż była pewna, że nie robiła tego. Mimo to z każdą chwilą jej wątpliwości narastały, czuła się jakby w jej pamięci nagle wypalono dziury. Poza tym wisiorek z paciorkami, którego nigdy wcześniej nie widziała co chwila rzucał jej się w oczy i nie dawał jej spokoju. Najgorsze było to, że nikt nic z tego nie rozumiał. Odczytanie hieroglifów graniczyło z cudem, a były one jedynym powtarzającym się znakiem. Mogłaby spróbować wyszukać pomocy w internecie gdyby ten raczył zadziałać.
      Wszyscy powoli zaczynali odczuwać zmęczenie. Clary zasnęła oparta o Jace'a, Alec półleżał oparty o Magnusa, a Shai co chwilę tłumiła ziewnięcia. W końcu uznali, że to nie ma żadnego sensu. Zauważyła, że Jace ostrożnie podniósł Clary, ale nie zwracała uwagi na to, co działo się dalej. Otoczyła się ramionami i stłumiła kolejne ziewnięcie. Głowa powoli jej opadała, a ona walczyła o utrzymanie jej w górze. Chciało jej się spać jak jeszcze nigdy. Poczuła, że ktoś ją podnosi i pomaga stanąć na nogach. Nie protestowała. Jeszcze raz spojrzała na trzymaną w dłoni kartkę. Przez jedną krótką chwilę hieroglify wydawały się zmieniać w czytelne słowo. "Złączyć." Wypuściła kartkę z dłoni, a ta opadła na kanapę.

***

Co tu dużo mówić. Mam nadzieję, że nie zrobiłam żadnego OOC, tego najbardziej się boję. Prawdopodobnie dlatego co chwila latałam po książki i sprawdzałam jakieś wyrywki byle nie przedstawić czegoś błędnie. Poza tym mój kochany Wen uznał, że po napisaniu pierwszego fragmentu może iść się kochać i tyle go widziałam. No tak, pierwszy fragment, chyba z niego jestem najbardziej dumna. Wiem, że znajdą się tu pewne osobniki, które wręcz na niego czekają (Miłość moi drodzy! <3), sama założyłam najgorszą opcję, jaką jestem w stanie do siebie dopuścić. Ewentualnie jestem wredna i jestem gotowa poświęcić dwójkę najmniej lubianych herosów na rzecz całej reszty, a wręcz mam nadzieję, że jeżeli ktoś będzie musiał umrzeć, to padnie na nich. Wracając do punktu wyjścia: tak, jestem wredna... No i to daje takie pole do popisu kiedy już przejdę do Nico. No to... Na razie jest Prezes Miau z Syriuszem i z lekka psychologiczne przemyślenia Magnusa (Do takiego psychologa mogłabym chodzić!). 

sobota, 5 lipca 2014

Rozdział 5

      Dotarcie z Central Parku na Upper East Side jeszcze nigdy nie zajęło jej tak mało czasu. Najczęściej spacer zajmował jej około dziesięciu minut, ale tym razem biegła zatrzymując się jedynie na przejściach dla pieszych i tak była pod swoim wieżowcem po niecałych pięciu minutach. Jakby to miało pomóc jej uciec od poczucia winy i wrażenia skołowania. Jakiś głosik w jej głowie cały czas mówił, że okłamała Alana. Ale co miała zrobić? Przecież nie mogła mu powiedzieć. Może nie była do końca pewna czy go okłamała, chyba po prostu nie powiedziała mu prawdy, co nie zmieniało faktu, że i tak czuła się z tym okropnie. On nigdy by jej nie okłamał, nigdy! Tylko tak czy tak nie mogła postąpić inaczej. On był Przyziemnym, nie powinien wiedzieć, oczywiście nie chciała go narażać. Wciąganie jeszcze jego w tą historię byłoby z jej strony aktem czystego egoizmu.
      - Smerfie? - Jace ściągnął ją na ziemię delikatnie szturchając ją w bok. Spojrzała na niego wzdychając cicho. Szedł obok niej sprawiając wrażenie obojętnego na dosłownie wszystko. Niechętnie musiała przyznać, że jej pierwsze wrażenie odnośnie niego było jak najbardziej prawdziwe. Jace przypominał jej anioła. Jego włosy w świetle słońca wydawały jej się złote, oczy były w tym samym kolorze, a kiedy udało jej się przyjrzeć im dokładniej była prawie pewna, że dostrzegła w nich małe ogniki, jakby w tęczówkach chłopaka płonęły ogniska. Pod względem wyglądu był na swój sposób idealny. 
      - Smerfy znasz, mugolu? - Odpowiedziała przekornie, chociaż bez cienia jakichkolwiek uczuć w głosie. W tej chwili Jace jej zwisał i powiewał obojętnie jak bardzo irytujący starał się być. Nagle dotarło do niej, że jej obecne życie właśnie się skończyło. Alan był ostatnią, cienką więzią łączącą ją ze zwykłym światem, a przed kilkoma minutami sama ją zerwała. Zrozumiała, że względna normalność była jedynie kruchą iluzją najwyraźniej stworzoną przez jej matkę. Tylko po co? Skoro wiedziała czemu po prostu nie była szczera? I czemu nagle zniknęła zostawiając ją samą w tym nowym świecie? Dwa dni wcześniej była jedynie zwykłą dziewczyną z wybujałą wyobraźnią. Ale najwyraźniej to nie było jej życie, to nie był jej świat. 
      - Znam, całkiem przypadkowo. Poza tym ten twój Przyziemny cię tak nazwał. - Jace odpowiedział jej szybko, ale w ciągu tych kilku sekund przez jej głowę zdążyło przelecieć tysiące myśli. Uświadomiła sobie, że stała jak wryta przed drzwiami do wieżowca obracając klucze w dłoni. Zauważyła, że na słowa Jace'a Alec nagle uparcie zaczął wbijać wzrok w pękniętą płytkę chodnikową. Mało ją interesowało co Nocni Łowcy mają do Smerfów, jej życie wyglądało właśnie jak klub po piątkowej imprezie. Puste pomieszczenie, w którym panował kompletny chaos. Oczywiście klub dało się posprzątać, a jej życiowy burdel od tak nie zniknie. 
      - Czego chciałeś? - Westchnęła cicho otwierając wejście na klatkę schodową. Prawie automatycznie ruszyła do windy, jakby właśnie wracała do domu po bardzo irytującym dniu w szkole. 
- Zapytać czy wszystko z tobą w porządku. - Słowa Nocnego Łowcy sprawiły, że zatrzymała się w półkroku i obejrzała na niego. Co jak co, ale tego nie spodziewała się od Jace'a. Jej mózg zaczął pracować na wyższych obrotach. Co powinna odpowiedzieć? Nie powie prawdy, na pewno nie. To byłaby kompletna kompromitacja. Przyznawanie się do słabości nigdy nie leżało w jej naturze, robiła to jedynie w skrajnych sytuacjach, a przynajmniej się starała.
- Och, jak najbardziej. Przecież codziennie okłamuję najlepszego przyjaciela udając, że jestem jak najbardziej normalna. - Odparła po chwili wahania i starając się nie zwracać uwagi na Jace'a ruszyła do windy.
     Chciałaby po prostu przestać myśleć, wyłączyć się, chyba jeszcze nigdy nie pragnęła czegoś bardziej. Myślenie o Alanie po prostu ją bolało. To było jak bardzo nieprzyjemne drżenie po lewej stronie klatki piersiowej. Od teraz już nic nie będzie takie samo, nie będzie mogła się cofnąć. To było pierwsze z wielu kłamstw, które najprawdopodobniej padną z jej ust. "Zobaczymy się... kiedyś" - Czy to też było kłamstwem? I przez co? Przez jej matkę. Kochała ją, ale równocześnie mogłaby ciskać w nią piorunami za jej wszystkie kłamstwa. Była wściekła do granic możliwości. Lata kłamstw i po co? Żeby zostawić ją samą z tym bajzlem na głowie?! Gdyby jej matka była szczera nie miałaby problemu, nigdy nie musiałaby okłamać Alana, nie musiałaby wcale kłamać i nie czułaby się tak podle!
     - Rozumiem, że jesteś wściekła, ale zabijanie drzwi wzrokiem nie jest fair. - Jace zmaterializował się obok niej jak cholerny ninja.  Był prawie jak jej kot, nigdy nie wiedziała gdzie się czaił. Jednak tym razem nie zareagowała tak gwałtownie, jak w metrze. Chyba powoli przyzwyczajała się do tego bezgłośnego przemieszczania się. Prawdopodobnie niedługo ona też mogłaby poruszać się równie cicho, w końcu była taka jak oni.
      Tym razem zamiast odpowiedzieć po prostu zignorowała blondyna i weszła do windy. Nie miała ochoty na rozmowy chociaż równocześnie chciała krzyczeć ze złości. Była wściekła bo jej matka wiedziała wszystko, a przez wszystkie lata robiła z niej idiotkę. Zawsze widziała to, co powinna widzieć, a przynajmniej tak jej się wydawało, a jej rodzicielka uparcie twierdziła, że to tylko skutki wybujałej wyobraźni.

***

      Po tym jak Shai wręcz uciekła z Central Parku Alan już nie potrafił się uspokoić. Tak jak nigdy nie przeszkadzało mu jej zachowanie tak teraz nie potrafił przestać go roztrząsać. Ona zachowywała się jakby coś ukrywała, Shailene nigdy nic przed nim nie ukrywała! Sama jej ucieczka i wiadomość o porzuceniu szkoły były dla niego niepojęte. Nigdy nie kochała szkoły, ale to... Nie, ona nie rzuciłaby szkoły, znał ją od dziecka i wiedział, że nigdy by tego nie zrobiła. To było jak patrzenie na nią i równocześnie na inną osobę. Niby nic się nie zmieniło, ale jednak coś było na rzeczy. I jeszcze ci dwaj chłopacy, którzy przyszli za nią. Od początku wydali mu się jacyś podejrzani. Miał dziwne przeczucie, że obaj mogliby w jednej chwili wyciągnąć noże, a on nie miałby z nimi szans. Był zwinny i nawet silny, ale znacznie lepiej radził sobie z łukiem niż z walką kontaktową. Od kiedy Shai zadawała się z takimi typami? 
      Kolejnym problemem było to, co zobaczyła. On też zobaczył nimfę, ale tylko on powinien ją zauważyć. Shai była śmiertelniczką, inna opcja nie istniała. Nie powinna w ogóle nic zauważyć. Wiedział, że niektórzy śmiertelnicy byli w stanie dostrzegać prawdziwą naturę świata, a ona czasami widywała różne dziwne rzeczy, ale zawsze odnosił wrażenie, że to tylko złudzenie. Prawda była taka, że widywała coś, czego on nie potrafił zobaczyć. Na przykład ludzie o niebieskiej skórze, oni nie istnieli. Poza tym gdyby potrafiła przejrzeć Mgłę na pewno nie mógłby jej zaczarować. Coś było zdecydowanie nie tak.
      Zaczął zbierać swoje rzeczy dochodząc do wniosku, że i tak teraz już nie wysiedzi w jednym miejscu, za dużo myśli krążyło mu po głowie. Jego natura zaczynała dawać o sobie znać i nadmiar pytań rodzących mu się w głowie wywoływał nadpobudliwość. Nigdy nie stwierdzono u niego ADHD ani nic w tym stylu, jednak zdarzało się, że dokuczał mu nadmiar energii. Gdyby był taki, jak inne osoby jego pokroju na pewno nie mógłby robić tego, co właśnie robił. Nie wysiedziałby tyle z gitarą. Z drugiej strony wpływ na to mógł mieć jego ojciec... A z resztą, czy to było ważne?
      Podczas drogi do domu zmuszał się, żeby nie zawrócić na Upper East Side. Może Shai jednak coś mu wytłumaczy. Mogła też wpaść w kłopoty... Nie, nikt nie próbowałby jej porwać, stwierdziliby, że znoszenie tego niebieskowłosego stworzenia nie jest warte okupu. Patrząc na to z drugiej strony nie mieszkała tam tylko ona. Może jednak dowiedziałby się czy powinien się martwić o incydent z nimfą. Bądź co bądź nie był wielkim specjalistą co do zastosowania Mgły i jej działania, ale jedno wiedział na pewno - żaden normalny człowiek nie zobaczyłby prawdziwego obrazu, a tych, którzy umieli przejrzeć Mgłę nie dałoby się oszukać. Jego przyjaciółka była kimś innym.
      Shailene Ravenscar, dowiem się kim jesteś, chociaż miałbym iść za to do Tartaru.

***

      Mieszkanie wyglądało tak, jak zawsze. Na wieszakach w holu wisiało kilka bluz, jej czarna, skórzana kurtka i kilka rzeczy należących do Arianne. Buty leżały porozrzucane, najprawdopodobniej przez Syriusza, który próbował zemścić się za pustą miskę. Kiedy zrobiła krok w stronę salonu prawie od razu została pociągnięta w tył przez Jace'a i Aleca, jakby obaj w tym samym momencie pomyśleli o powstrzymaniu jej. 
      - A o co teraz chodzi? - Burknęła z miną rozkapryszonego pięciolatka. Była w swoim mieszkaniu, nie mieli prawa jej zatrzymywać! 
- Zastanów się trochę. Twoja matka znika, ciebie ścigają demony, myślisz, że to tylko przypadki? - Odpowiedział jej Jace. Z jego twarzy zniknął ten niezwykle irytujący uśmieszek, teraz był skupionym i gotowym do ataku Nocnym Łowcą. 
- Ktoś może ciebie szukać, nie wiadomo czy nie zastawił pułapki. - Dodał Alec z równie poważną miną.
      Niechętnie musiała przyznać im rację. Ale po cholerę ktoś miałby polować akurat na nią? Przecież w gruncie rzeczy nie znaczyła zupełnie nic, do niedawna nie wiedziała nawet kim naprawdę jest. No do tej pory tego nie wiedziała, ale pół prawdy jest lepsze od całkowitej niewiedzy. Poza tym co komuś z tego, skoro nadal nie było z niej żadnego pożytku? Jednak wspomnienie potwornych, żółtych ślepi demona było silniejsze. 
- Może i macie rację, ale to jest mój dom, nawet nie myślcie, że pozwolę wam grzebać w moich szafach. - Westchnęła patrząc to na jednego to na drugiego. Wolała nie myśleć co się stanie, kiedy któryś z nich wejdzie do jej pokoju. - I nie mam zamiaru stać tu jak kołek. - Dodała szybko.
- Kobieto, wykończysz mnie swoimi wymaganiami! - Jace westchnął cierpiętniczo. 
- Tak bardzo mi przykro. - Odparowała Shai. - Jestem u siebie, w razie czego zdzielę demona garnkiem. 
      W końcu stanęło na tym, że ona sprawdzi kuchnię, Alec sypialnię jej matki, a Jace salon, resztą (czyli jej pokojem) mieli zając się później. Oczywiście w kuchni nic się nie zmieniło. Nawet w zlewie zastała dokładnie te same naczynia, które były w nim piątek rano. Tak, jakby przez cały ten czas mieszkanie stało puste. Nawet jeżeli coś tutaj się stało, nie został po tym najmniejszy ślad. 
      Chociaż nie widziała w tym żadnego celu zaczęła przeszukiwać szafki i szuflady. Miała szukać wszystkiego, co mogło wydać jej się podejrzane. Jakby jej matka trzymała bombę atomową w lodówce. Arianne mogła ją okłamywać co do jej pochodzenia, ale Shai chciała wierzyć, że niczego więcej przed nią nie ukrywała. Mimo to przeszukiwała szafki centymetr po centymetrze. Znalazła jedynie garnki, naczynia i sztućce. Poza tym w lodówce były jagody, które upatrzyła sobie przed wyjściem do szkoły. Wyciągnęła owoce i już chciała wyjść, kiedy zobaczyła coś pod lodówką. Najwyraźniej nie zauważyła tego wcześniej ponieważ drzwi zasłaniały jej widok. Odstawiła jagody na blat i zaintrygowana schyliła się po tajemniczy przedmiot.
     Wysunęła spod lodówki tajemnicze coś. Było to coś podobnego do białego bumerangu. Zakrzywiony przedmiot miał długość jej przedramienia, a po obu stronach wygrawerowane były znaki kształtem przypominające zwierzęta, przedmioty lub po prostu dziwne bohomazy. Zmarszczyła brwi przyglądając się temu. Wiedziała, że na bumerangu, jak postanowiła roboczo nazywać ten przedmiot, były hieroglify, chociaż nigdy nie znała ich znaczenia. Mimo to wpatrywała się w nie uparcie, jakby podświadomie próbowała coś z tego zrozumieć. Ostatecznie jedynie rozbolała ją głowa. 
      Postanowiła na razie się nad tym nie zastanawiać, wzięła jagody i bumerang po czym opuściła kuchnię. Oczywiście zaczęła pochłaniać owoce. Zanim Alec i Jace pojawili się w holu, a nastąpiło to kilka minut później, zdążyła zjeść już ponad połowę. 
- Znalazłam jakiś egipski bumerang i niezwykle groźne jagody. W tym drugim przypadku postanowiłam spacyfikować je przez zjedzenie. - Powiedziała unosząc na nich wzrok. 
- Od razu ogłośmy wszystkim demonom, że jeżeli nadal będą łamały Prawo pożre je niezwykle groźny niebieskowłosy stwór. - Rzucił niby to od niechcenia Jace.
- Fuj! Nie ruszę tego, demony muszą smakować okropnie! - Shai udała, że się krztusi.
- Skąd wiesz? Próbowałaś? 
- Nie, ale skoro jeszcze nikt nie spróbował zrobić czegoś w stylu potrawki z demona, albo demonoburgera to jednak o czymś to świadczy. 
      Przerwało im głośne miauczenie i zaskoczony okrzyk Aleca. Chyba po raz pierwszy zgadzali się, bez słów. Shai szybko odstawiła jagody i bumerang po czym razem z Jacem pobiegła do jej pokoju. Doskonale wiedziała, co właśnie się stało i nie mogła ukryć rozbawienia. 
- Alec! - Zawołał Jace wpadając do pokoju.
- Syriusz! - Zawtórowała mu Shai wręcz wpychając go do środka.
      Alec stał po środku pokoju praktycznie na jednej nodze. Po drugie sycząc i prychając wspinał się kot o czarnej najeżonej sierści. Syriusz najwidoczniej schował się pod jej łóżkiem, a kiedy zobaczył obcego zaatakował. Ewentualnie był na tyle niezadowolony z pozostawienia go samemu sobie, że atakowałby każdego, kto znalazł się w jego polu widzenia. 
- Niech to zostawi mojego parabatai! - Syknął do niej Jace sięgając do paska, sygnalizując jej, że jest gotowy bronić Lightwooda przed zmasowanym atakiem pazurów.
- Pewnie się wystraszył. Alec, nie ruszaj się, zdejmę go. - Westchnęła z niekrytym rozbawieniem.
     Zbliżyła się do Aleca najostrożniej jak potrafiła. Chłopak zamarł w bezruchu, jedynie Syriusz nadal wbijał pazury w jego udo i głośno fukał. Kto wie, może wyczuł od niego coś podejrzanego? Z resztą Syriusz miewał swoje humory. Shailene delikatnie złapała kota unieruchamiając mu przednie łapy i ostrożnie, ale stanowczo odciągnęła go od Lightwooda. Syriusz zaburczał ostrzegawczo, ale kiedy odsunęła się z nim do łóżka wyraźnie się uspokoił. Rzucił Alecowi pogardliwe spojrzenie i zeskoczył na kołdrę zwijając się na niej w kłębek. 
- Łowcy demonów, a nie wiedzą jak poradzić sobie z kotem. - Zaśmiała się cicho obracając się w ich stronę. 
- To był demon nie kot! - Odparł Jace patrząc na futrzaka spod przymrużonych powiek. - Alec, nic ci nie jest? - Dodał szybko przenosząc wzrok na swojego parabatai. Chłopak w odpowiedzi pokręcił głową.
- To tylko kilka zadrapań. - Stwierdził posyłając blondynowi krótki uśmiech.
      Po tym krótkim incydencie zajęli się przeszukaniem pokoju. Pomieszczenie nie było największe, ale Shai całkowicie wystarczało. Pod jedną ze ścian stało łóżko, drugą zajmowały szafa, biurko i kilka półek wypełnionych książkami i zapisanymi zeszytami. Resztę przyozdobiła plakatami, ulotkami z kina i własnymi "rysunkami" bądź ulubionymi cytatami. Biurko oczywiście było całe pokryte długopisami, wyrwanymi kartkami i innymi przyborami do pisania bądź rysowania. Tablica korkowa już dawno zniknęła pod jej wytworami. Sama uważała, że nie były najwyższych lotów, raczej przeciętne, ale nie aż tak straszne. Mimo to kiedy zobaczyła, że Alec zbliża się do biurka cała się napięła.
      - Nie, nie, nie! - Pisnęła podbiegając do chłopaka, ale było już za późno. Chłopak akurat podniósł jeden z obrazków leżących luzem na blacie i przyjrzał się mu po czym przeniósł zaintrygowany wzrok na nią. Poczuła, że robi jej się goręcej. Czemu akurat ten?! No czemu?! Miał tyle do wyboru... Czemu padło akurat na ten przedstawiający Erena z Levim*?!
- Ciekawy... Ciekawy motyw. - Odezwał się po chwili milczenia. Shai wywróciła oczami i stanęła przed nim zadzierając głowę.
- A co? Masz coś do gejów? - Zapytała patrząc wyzywająco prosto w jego niebieskie oczy.
      Alec z miejsca poczerwieniał i uciekł od niej wzrokiem. Jace w tej samej chwili oderwał się od przeglądania zawartości jednej z szuflad i stanął za swoim parabatai jak stróż pilnujący, żeby nic nie stało się z jego podopiecznym.
- Nie. Nie to miałem na myśli. - Wymamrotał chłopak nadal unikając jej wzroku. - To znaczy... Ja... 
- Smerfie, co to za bazgroły? - Sytuację uratował Jace, który zaczął przeglądać inne rysunki. 
     Spojrzała na wskazane przez chłopaka "bazgroły", w których znowu rozpoznała hieroglify. Nie potrafiła powiedzieć skąd się wzięły, wcześniej nigdy ich nie widziała. Była pewna, że nie rysowała hieroglifów! Ale w takim razie skąd one się wzięły? Jej matka nigdy za specjalnie nie interesowała się jej rysunkami, poza tym nie miała powodu, żeby dorysowywać na nich hieroglify. W takim razie, skąd one się wzięły.
- Hieroglify, muszę ci tłumaczyć co to jest? - Odpowiedziała starając się ukryć zdezorientowanie. Znowu zaczynała ją boleć głowa.
- To wiem. Pytam się skąd one się tu wzięły. - Powiedział powoli i dobitnie.
- Ja... Ja nie wiem. - Wymamrotała cicho.
      Im dłużej wpatrywała się w hieroglify tym bardziej bolała ją głowa. Znaki robiły się zamazane, jakby ktoś rozcierał kredę na tablicy. Poczuła zawroty głowy, jakby jej mózg zaczął wirować. Musiała oprzeć się o blat biurka, ale powoli traciła władzę w dłoniach i jej palce po prostu ześlizgnęły się z krawędzi. Głosy Jace'a i Aleca mieszały się w jeden niewyraźny bełkot. Przez jedną straszną chwilę czuła się jakby zawartość żołądka podchodziła jej do gardła, jednak to po jakimś czasie minęło. Uniosła głowę i popatrzyła prosto w złote oczy Jace'a. A później wszystko przesłoniły czarne plamy. Zalała ją ciemność i poczuła się jakby spadała w niekończącą się otchłań.

***
*No musiaaaaałam xD
Ugh... Przepraszam za lenistwo mojej weny i samej mnie. Wiem, że strasznie się obijałam, praktycznie cały miesiąc. Najpierw moja wena poszła się włóczyć nie wiadomo gdzie, a później, kiedy wróciła na naprawdę krótką chwilę stało mi się co się stało i wpadłam w niezwykle przybijający dół. No i tak to wyszło, naprawdę przepraszam. Jeszcze pisałam to potwornie długo ponieważ moja ukochana kotka co chwila mnie rozpraszała (kochane stworzenie, gardzi wszystkimi poza mną <3 ). Mam nadzieję, że nie jest tak źle, jak mam wrażenie, że jest. Długość... No jako tako. Około 5 pełnych stron Worda.
Chciałabym w końcu podziękować Eveline Dee za wykonanie dla mnie pięknego szablonu <3 Dziękuję, jesteś kochana.
No i na koniec nie zostaje mi nic więcej, jak prosić o komentarze. 

niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział 4

      - Naprawdę musieliśmy ją zabierać? - Westchnął Jace wpatrując się w siedzącą naprzeciwko niego dziewczynę, która jedynie wywróciła oczami nie odrywając wzroku od szyby. Shai w odpowiedzi cicho prychnęła i lekko pokręciła głową. Chłopak od początku był przeciwny zabierania jej ze sobą i Alekiem. Najpierw próbował jej wmówić, że na pewno jest w szoku po jakże zaskakującej informacji, że pochodzi od Nocnych Łowców (i nie wiadomo czym jeszcze jest). Kiedy ta strategia nie zadziałał, a jej jedyną odpowiedzią było jedynie "Fajnie, dalej czekam na sowę z Hogwartu." spróbował twierdzenia, że znowu mogą ją zaatakować demony, albo ktoś na nią poluje. Najwidoczniej bardzo mu zależało zrobić z niej główną atrakcję demonicznego safari. I oczywiście nie dawał się przekonać dosłownie niczym, twierdził, że nie Shailene nie jest im potrzebna bo znał adres i nie potrzebowali kluczy. W końcu niewytrzymała i rzuciła w Jace'a pierwszą rzeczą, jaką złapała. Okazało się, że była to poduszka, a on zatrzymał ją jednym ruchem ręki co jeszcze bardziej ją zirytowało.
      - Może zainteresuje cię, że posiadam niezwykle wredne i względnie niebezpieczne stworzenie. Ale nie narzucam się, mogę się powłóczyć po Manhattanie. - Odpowiedziała obserwując jak wąskim murkiem przebiegają dwa wielkie tłuste szczury na co wzdrygnęła się.
      Nigdy nie lubiła szczurów, a przynajmniej od czasu kiedy jeden naprawdę wredny i wielki ją zaatakował. Szczury były złe... Chociaż szopy pracze i tak były jej wrogami numer jeden.
- Nie wspominałaś nic o tym, że potrafisz wzywać demony. Powinniśmy poinformować Clave o odkryciu nowego gatunku - Niebieskowłosa półnefilim, półczarownica specjalizująca się w czarnej magii! - Jace nagle się ożywił odnajdując nowe pole do manewru.
- O ile czarne koty są od razu demonami. - Wzruszyła ramionami uśmiechając się tak niewinnie, jak tylko potrafiła.
- Koty? - Wtrącił Alec z nadzieją na odwrócenie ich uwagi.
- Dokładniej to kot, Syriusz. - Odpowiedziała. - Miał być Voldemort, ale mama miała z tym jakiś problem z czarną magią. - Westchnęła teatralnie z miną "Ach te matki".
- Mówiłem, że specjalizuje się w czarnej magii! Już ma kota, zaraz zacznie latać na miotle! - Zawołał Jace.
Może ktoś zwróciłby na niego uwagę, gdyby nie było to nowojorskie metro. Jedyną publicznością, na jaką mógł liczyć Jace to rozchichotane dziewczyny w wieku Shailene, która aktualnie uśmiechała się szeroko.
- Nawet nie wiesz jak o tym marzę. Byłabym świetna w Quidditcha, ale moja sowa z Hogwartu się zgubiła. - Odpowiedziała szybko wzdychając dramatycznie. Podchwyciła wzrok obu chłopaków. Nocni Łowcy wpatrywali się w nią jakby nie rozumieli o czym ona mówi. Mugole! Powstrzymała się od pogardliwego prychnięcia i popatrzyła na nich jakby oczekiwała, że tylko żartują. Musieli żartować!
- Możesz mówić po angielsku? - Zapytał Jace.
- Mugole! - Jęknęła dziewczyna wstając.
      Metro akurat dojeżdżało na stację, na której powinni wysiąść. W głośnikach rozległ się niezrozumiały głos obwieszczający na jakiej stacji się znajdują. Nie dało się zrozumieć ani słowa, chyba, że jeździło się metrem od zawsze.
      Podeszła do drzwi wagonu nie zwracając uwagi na kołysanie się metra  czy szarpnięcia na zakrętach. Jej wyczucie równowagi w środkach transportu komunikacji miejskiej niezwykle wzrastało. To też mogła zaliczyć do zbioru jej umiejętności typowego nowojorczyka. Wyminęła kilka osób z kocią zwinnością i stanęła naprzeciwko wyjścia. Metro już zwalniało i dało się zauważyć coraz szerszy murek na brzegu tunelu, a potem pojawiającą się stację, na której już czekali kolejni pasażerowie.
- Mugole? Mam się czuć urażony? - Tuż za plecami usłyszała głos Jace'a. Jej towarzysze poruszali się tak szybko i cicho, że nie wiedziała, że już stoją za nią. Zaskoczona zareagowała szybciej niż pomyślała. Obróciła się równocześnie unosząc rękę i z otwartej uderzyła Jace'a w sam środek policzka. Chłopak aż odwrócił głowę i kilka razy zamrugał zaskoczony jej szybką reakcją. Alec stojący obok swojego parabatai zaśmiał się cicho.
- Niezły cel. - Pochwalił Shai kiedy Jace rozcierał czerwony policzek.
- I ty przeciwko mnie? - Burknął blondyn.
- Nie, ale to zabawne. - Odparł Alec. Jace już miał coś odpowiedzieć, ale akurat drzwi wagonu rozsunęły się i ludzie zaczęli wysiadać.
- Chodźcie, moi mugole. - Odezwała się Shailene wyskakując na peron unikając zderzenia się z innymi ludźmi.
      Mimo, że było dopiero trochę po dziesiątej na peronie zebrał się mały tłum. Nie dało się tego porównać z popołudniem kiedy wszyscy wracali z pracy lub ze szkoły, ale Nowy Jork był Nowym Jorkiem, nawet nocą nie dało się uniknąć ludzi.  Nawet w niedzielę, a szczególnie wtedy.
      Shailene zwinnie wymijała kolejne osoby chcąc szybko opuścić stację. Przeskakiwała bo dwa stopnie ruchomych schodów na raz. Wiedziała gdzie idzie i chyba po raz pierwszy aż tak się śpieszyła w to miejsce. Jace mógł sobie twierdzić, że otworzą drzwi bez kluczy i machać jej przed nosem stelą, nie chodziło jej o same klucze, ale o to kto je ma.
      Po kilku minutach szum rozmów panujących na stacji metra zmienił się w typowe odgłosy panujące na ulicy wielkiego miasta. Klaksony samochodów, kierowcy co jakiś czas krzyczący na siebie, dźwięk butów uderzających o chodnik... Poczuła się jakby znów zaczęła żyć. Przez połowę drogi z Instytutu czuła się jakby została wyrwana z innego świata. Była Nocnym Łowcą? Zawsze chciała wierzyć w coś więcej, ale kiedy to w końcu się stało ona nagle czuła się zwykłym człowiekiem bardziej niż kiedykolwiek. W jednej chwili była zwykłą dziewczyną z wybujałą wyobraźniom, a w drugiej częścią, małą i nic nieznaczącą, czegoś nowego.
      Prychnęła cicho potrząsając głową. Nie będzie teraz panikować i wmawiać sobie, że jest inaczej! W końcu jej życie nabierało więcej kolorów, a ona marudziła. Nie, tak na pewno nie może być. Ogarnie się i to natychmiast!
      Z metra do Central Parku nie było wcale daleko, mimo to spacer zajął im kilkanaście minut. Wszystko przez niesamowitą ilość ludzi, którzy pomyśleli "Hej, zróbmy komuś na złość i przejedźmy się po mieście!", żeby przejść przez ulicę czekali dobre kilka minut. Jace oczywiście proponował, żeby przeskoczyć po maskach samochodów. Shai oczywiście stwierdziła, że skoro chce, to może spróbować, jednak Alec powstrzymał go zanim zdążył przekroczyć linię krawężnika.


*** 


      Alan weekend spędzał tak samo, jak zawsze. Siedział w Central Parku pod jednym z mniej znanych pomników przedstawiającym anioła o rozpostartych skrzydłach trzymającym w uniesionych rękach dwa miecze, które krzyżowały się nad jego głową*. Obok siebie miał otwarty futerał na gitarę, którą teraz trzymał w dłoniach, przed futerałem ustawił tekturową tabliczkę, na której swoim starannym pismem z pomocą czarnego markera stworzył napis "Nie jestem pijany, nie mam co robić po szkole". O dziwo działało to lepiej niż tekst "Potrzebuję na samochód" czy inne chwyty reklamowe, które stosowali inni. Aktualnie grał "Demons" Imagine Dragons, tekst znał na pamięć dzięki pewnemu niebieskowłosemu stworzeniu, które o dziwo nie nawiedzało go od dwóch dni.
      Shailene zawsze przychodziła z nim trochę posiedzieć. Najczęściej sprawiała wrażenie, że robi to tylko po to, żeby go irytować. Kilka razy próbowała napuścić na niego gołębię, kiedyś złapała kaczkę, którą próbowała wytresować tak, żeby zagłuszała go swoim kwakaniem (wmawiała mu, że po prostu chciała zorganizować dla niego chórki). Czasami, kiedy jakaś dziewczyna podchodziła do niego ta niebieskowłosa kwintesencja przyjaciółki idealnej wymyślała historię, że jest gejem i dla tego rodzice wyrzucili go z domu, albo inne głupoty. Mniej więcej tak wyglądała ich znajomość kiedy nie kłócili się o to, czy Loki zdobyłby Żelazny Tron, albo tworzyli teorie o trollach, które ewoluowały z tytanów. Jednak tak, jak zawsze Shai przychodziła, tak od piątku nie widział nawet śladu po niej. Zniknęła zaraz po ostatniej lekcji chociaż mieli jeszcze zajęcia dodatkowe. W sobotę był u niej w domu, ale nikt mu nie otworzył. Oczywiście dała mu dodatkowe klucze, ale uznał, że nie będzie z nich korzystał kiedy jej nie ma.
      Nie miał zamiaru robić jej wyrzutów o nagłe zniknięcie, on na pewno nie miał do tego prawa. Sam nie był o wiele lepszy. Znikał i to nie jeden raz, a niedługo miał to zrobić po raz kolejny, a na dodatek kłamał, cały czas musiał ją okłamywać. Ona nigdy tego nie robiła, a on... Jego kłamstwa rosły z roku na rok już od kilku lat.
      Bardzo chciałby jej powiedzieć prawdę, ale nie mógł. Bolałoby mniej gdyby to nie była Shai. Wiedział, że gdyby się dowiedziała, byłaby szczęśliwsza niż kiedykolwiek, mimo, że w prawdzie o nim i o świecie, a szczególnie o świecie mogła być przerażająca. Chyba większość zwykłych ludzi oszalałaby gdyby mogli widzieć wszystko, bez złudzeń tworzonych przez czar rzucony na ich oczy tak, że nie potrafili dostrzec nic nadzwyczajnego. Shailene była jednak inna. Wydawało się, że ona potrafi widzieć rzeczy takimi, jakimi były, chociaż nie był tego do końca pewien. Czasami, kiedy jeszcze byli młodsi ona mówiła, że widzi ludzi o niebieskiej, zielonej albo fioletowej skórze, albo oglądała się na jakiegoś przechodnia i stwierdzała, że ma skrzydła, albo nogi gada.
      Sam nie wiedział czy chce, żeby ona wiedziała. Z jednej strony nie musiałby jej okłamywać, ale z drugiej było to zbyt niebezpieczne. Nie mógł przestać sobie wyobrażać co mogłoby się z nią stać gdyby ją w to wciągnął. Niebieski kontrastował z czerwonym, tak samo jej włosy z krwią. Mimo to nadal ją narażał, jak kompletny idiota. Wiedział, że mogą zostać zaatakowani właśnie przez niego, ale mimo to nie był w stanie jej unikać, jedyne co robił, to zawsze trzymał gdzieś ukryty sztylet, o czym nikt nie wiedział.
      Właśnie uniósł głowę, żeby rozejrzeć się po okolicy. Zauważył kilka grupek turystów spacerujących po parku. W pobliżu kręciło się trochę nowojorczyków cieszących się ostatnim dniem weekendu. Późną wiosną pogoda była idealna, więc takie widoki były częstsze. A kiedy przesunął wzrok jeszcze kawałek na lewo zobaczył niebieskie włosy. Shailene szła do niego dyskutując z wysokim blondynem ubranym na czarno. Mimo, że było przynajmniej dwadzieścia pięć stopni on i drugi chłopak, który szedł zaraz obok niego mieli na sobie czarne kurtki zasłaniające ramiona, koszulki i spodnie w tym samym kolorze i nie sprawiali wrażenia zgrzanych. Shai najwyraźniej nie miała na sobie swoich ubrań, chyba, że zdążyła kupić sobie coś nowego.

***
      Shailene zobaczyła go z daleka. Blondyn z gitarą siedzący pod pomnikiem anioła. Wiedziała, że jego oczy są tego samego koloru, co jej włosy, wiedziała co ma napisane na kawałku tektury. Cały Alan, szczególnie w tych podartych jeansach, które ona zawsze próbowała podrzeć jeszcze bardziej. Kiedy podeszła bliżej usłyszała co gra i uśmiechnęła się. Jego wykonanie "Demons" różniło się od oryginału, ale uwielbiała je tak samo.
      - Tough tihs is all for you, don't wanna hide the truth. - Zanuciła cicho uśmiechając się lekko.
- Odkrywasz w sobie talenty artystyczne? - Usłyszała Jace'a.
- Ugh, zamknij się. - Burknęła. - Jak ty z nim wytrzymujesz? - Zapytała spoglądając na Aleca, który szedł między nimi.
- Nie mieszaj w to mojego parabatai. - Odpowiedział za niego Jace.
- Zazdrosny? A może jesteś bi? - Odgryzła się szybko. W tym momencie Alec ledwie zauważalnie zaczerwienił się, a Jace nagle spoważniał. - Powiedziałam coś nie tak? - Zdziwiła się.
- Zupełnie nic. - Zapewnił ją szybko Alec.
- No przecież... Nieważne. - Westchnęła zauważając, że Alan na nią patrzy.
      Zapominając o chłopakach podbiegła do przyjaciela, który już odłożył gitarę do futerału i wstał otrzepując spodnie.
- Jak miło, że przewidziałeś pojawienie się mojej zacnej osobistości. - Powiedziała zamiast przywitania uśmiechając się szeroko.
- Dla kogo zacna to zacna. - Odpowiedział blondyn odwzajemniając uśmiech.
- Na przykład dla ciebie, muszę ci o tym przypominać. - Westchnęła kręcąc lekko głową.
- Ostatnio nie było żadnej zacności, chyba, że poznałaś mojego złego brata bliźniaka, świetnie mnie udaje. - Alan przeczesał dłonią włosy, które na słońcu miały kolor złota. - A teraz mów czego chcesz, Ravenscar. - Dodał zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
- Ja mam czegoś chcieć? - Udała urażoną.
- Shai, znamy się od dziecka, wiem kiedy czegoś chcesz. Nie przyniosłaś żadnej kaczki, więc...
- Kaczki? - Nagle znikąd pojawił się obok nie Jace. - A myślałem, że jest dla ciebie nadzieja.
- O co ci chodzi, Jace? Kiedyś tresowałam kaczkę, żeby dorabiała temu niewdzięcznikowi chórki. - Odpowiedziała szybko Shai.
- Ja ci dam niewdzięcznika, Smerfie. - Burknął Al.
- Kaczki są podejrzane. - Mruknął Jace.
      Shai popatrzyła na niego pytająco. Kaczki podejrzane? Czyżby wielki łowca demonów bał się kaczek? Ledwie powstrzymała śmiech.
- Kaczki? Poważnie? Szopy pracze są złe, ale kaczki? - Zachichotała cicho.
- Nie zaczynaj znowu z tymi szopami, one wcale nie chcą zawładnąć światem. - Westchnął Alan. - Czemu patrzysz na staw?
      Shailene zbyła go machnięciem dłoni. Wzrok miała utkwiony w pewnej bardzo dużej kaczce wygrzewającej się na słońcu, a na jej ustach pojawiał się diabelski uśmieszek. To była jej szansa. Kaczka najwyraźniej nie była płochliwa co tylko działało na jej korzyść. Wielka, tłusta kaczka, idealna do poszczucia nią Jace'a.
- Nawet o tym nie myśl! - Jace najwyraźniej przejrzał jej plany, ale ona już rzuciła się biegiem w stronę stawu. Nocny Łowca od razu pobiegł za nią. Obejrzała się na niego uśmiechając się jeszcze szybciej. Alan i Alec w tym samym czasie po prostu patrzyli na nich lekko kręcąc głowami.
- Czemu mnie to nie dziwi? - Westchnął Al, jednak po chwili cały zesztywniał kiedy zobaczył, że wzrok jego przyjaciółki kieruje się  na coś między drzewami.
      Shai myślała, że wszystko idzie świetnie, zaraz miała złapać kaczkę, nawet jeżeli Jace już prawie ją dogonił. Właśnie wtedy nie wiadomo jakim cudem z drzewa wyjrzała dziewczyna, o skórze koloru świeżej trawy. Nie miała pojęcia jak, ale zielonoskóra nagle wyszła z drzewa! Shailene jedynie wytrzeszczyła oczy obserwując jak dziwne stworzenie znika między drzewami.
- Co do cholery? - Mruknęła cicho i właśnie w tej chwili zagapiła się, pomyliła nogi i wylądowała na trawie robiąc przy tym efektowny przewrót w przód.
      Jęknęła cicho czując jak mocno obiły jej się łokcie i usiadła na trawie szybko mrugając. Przed nią pojawił się Jace uśmiechając się nieco złośliwie, jednak mimo to wyciągnął do niej dłoń i pomógł jej wstać.
- Nawet nic nie mów. - Burknęła wytrzepując trawę z włosów.
- Zielony świetnie komponuje się z niebieskim. - Usłyszała prawie od razu.
- Wiesz co jeszcze świetnie się komponuje? Moja pięść z twoją twarzą. - Popatrzyła na niego wyzywająco po czym szybko obróciła się słysząc jak Alan ją woła. Podbiegł do nich razem z Alekiem.
      - Co się stało? - Alan zdawał się patrzeć na nią, chociaż naprawdę obserwował drzewa za nimi.
- Ja... Eee... Zobaczyłam dziewczynę wychodzącą z drzewa. - Wymamrotała Shai rozglądając się po okolicy.
- Dziewczyna z drzewa? Coś ci się przywidziało. - Stwierdził od razu Jace.
      Popatrzyła na niego pytająco. Nie miała zielonego pojęcia jakie stworzenia naprawdę istnieją, a Jace mógł jedynie udawać przed Alanem. Nie chciała go okłamywać, ale nie było innego wyjścia, nie chciała jeszcze jego w to wciągać. Poza tym prawdopodobnie było to zabronione przez Prawo, a ona wolała nie ryzykować tak szybkiego narażenia się Clave. Jednak Jace jedynie lekko pokręcił głową. Wydawało się, że on i Alec patrzą na nią względnie normalnie, ale ona zauważała jak wymieniają między sobą jakieś spojrzenia. Świetnie, myśleli, że zwariowała! Jeszcze tego jej brakowało.
      - Masz wyobraźnię. - Westchnął Alan nerwowo przeczesując włosy dłonią co nie umknęło jej uwadze. Zawsze tak robił kiedy się denerwował.
- Alan, ja ją naprawdę widziałam, nie rób ze mnie idiotki. - Odpowiedziała z pełną powagą.
- Shai, nic nie widziałaś. - Powiedział tak po prostu chłopak uśmiechając się.
      Poczuła się jakby coś zawirowało jej w głowie. Zamrugała kilka razy oczami i popatrzyła znów na drzewa. Widziała? Co widziała? Może nic nie widziała? Nie, dziewczyna wybiegła z drzewa... Przebiegła obok? Miała zieloną skórę. To tylko gra światła, głupie złudzenie? Nie, przecież widziała! Co widziała?
- W-wydawało mi się. - Wymamrotała cicho potrząsając głową. Po chwili uniosła wzrok na Alana, który nadal się do niej uśmiechał. - Masz klucze do mojego mieszkania? Swoje zgubiłam. - Zapytała skupiając się na tym, czego teraz potrzebowała.
- Mówiłem, że czegoś chcesz. - Zaśmiał się chłopak wyciągając z kieszeni klucze. - Trzymaj. - Podał je jej na chwilę zerkając między drzewa.
- Dzięki. Na co patrzysz? - Spytała wpychając klucze do kieszeni.
- Na nic. - Odpowiedział szybko Al przenosząc wzrok na nią. - Coś jeszcze?
Shai spuściła wzrok i zagryzła wargę. W jednej chwili poczuła się strasznie skołowana, już nie wiedziała co widziała. Nie, nic nie widziała! Albo... Zaraz rozboli ją głowa.
- Zostajesz w tym roku? - Zapytała cicho.
      Blondyn uśmiechnął się lekko, chociaż błysk w jego oczach całkowicie zgasł. Kolejne kłamstwo, dwa tak duże jednego dnia to chyba jego rekord.
- Przepraszam, ale nie. - Westchnął ciężko.
- To... Zadzwoń do mnie za kilka dni, powiedz czy pytają o mnie w szkole. - Odpowiedziała już pewniej Shai.
- Nie wracasz do szkoły? Shai... Shailene, co ty? - Kiedy chłopak użył jej pełnego imienia mimowolnie się wzdrygnęła, mówił do niej tak najczęściej wtedy, kiedy uważał, że robi kompletną głupotę, albo coś się stało.
- Nie, to trochę skomplikowane. - Mruknęła odwracając wzrok.
- Skomplikowane? W co ty się wpakowałaś? Mam gdzieś...
- Przestań Al, to nic, o czym myślisz. Nie mogę powiedzieć, ale chodzi o moją mamę. - Zaczęła robić małe kroki w tył czując, że coś ściska ją od środka.
      Alan był jedną z tych osób, których nienawidziła okłamywać. Znali się od zawsze i była pewna, że on nigdy by jej tego nie zrobił. Ale przecież nie mogła mu powiedzieć. Jednak widząc wyraz jego twarzy czuła się jakby ktoś wepchnął jej zardzewiały nóż prosto w serce.
- Shai...
      - Zobaczymy się... kiedyś, zaufaj mi. - Powiedziała cicho rzucając mu ostatni, wymuszony uśmiech i odbiegła zmuszając do tego samego Jace'a i Aleca. Wiedziała, że Alan za nią nie pobiegnie, ale nie potrafiła przewidzieć co zrobi później. Nie był jedną z tych osób, które zapominają o takich rzeczach i zostawiają je samym sobie. Jednak nie mogła mu nie powiedzieć, gdyby pomyślał, że zaginęła byłoby jeszcze gorzej.
      Odetchnęła z ulgą kiedy wydostała się z Central Parku. Im szybciej to załatwią tym lepiej.

***


*Nie mam pojęcia czy takie coś istnieje, Google zawiodło i dowiedziałam się tyle, że Władysław Jagieło stoi sobie w Central Parku, ale gdzieś mignęło mi takie zdjęcie, więc wyobraźnia sama zadziałała.

Akapity dorobione, co do błędów... Przecinki to dla mnie Tartar, piekło i tak dalej, jeżeli ktoś coś widzi to od razu proszę mówić, nie obrażę się najwyżej zrobi mi się głupio.
No to przedstawiam drugą stronę "układanki" - Alana, herosi już wiedzą o co chodzi, szczerze to jest wręcz oczywiste skąd on się wziął i tak dalej, ale no dobra, uparłam się na niego. Tak trochę dużo dialogów, wiem, ale jakoś tak wyszło i tyle. Akcji z kaczką oczywiście nie mogłam sobie odpuścić.

sobota, 24 maja 2014

Rozdział 3

      Kiedy została sama w pokoju, który pokazała jej Maryse poczuła się nieswojo. Nigdy nie lubiła zostawać sama w obcym miejscu, nigdy nie wiedziała co powinna ze sobą zrobić. Chciałaby w końcu się przebrać w coś, co nie stało się ofiarą pazurów głodnych demonów i wziąć prysznic, ale to musiało zaczekać na pojawienie się Isabelle. Poczuła się jeszcze dziwniej myśląc, że pożycza ubrania od nieznajomej dziewczyny. Poza tym miała nadzieję, że w końcu dowie się czegoś więcej, bo na razie nie pojmowała niczego. Bardzo chciałaby wiedzieć co było w kopercie od jej matki, ale najwidoczniej to też miało zostać bez żadnych wyjaśnień.
- Jak zawsze. - Westchnęła cicho siadając na brzegu łóżka.
      Nie zamykała drzwi, i tak w Instytucie nie było zbyt wielu osób, z których poznała już prawie wszystkie. Skoro Isabelle miała zaraz przyjść nie opłacało jej się zamykać drzwi. Poza tym zawsze pozostawała druga opcja - po prostu była leniwa.
- Można? - Kiedy usłyszała pytanie uświadomiła sobie, że przez cały czas wpatrywała się w podłogę. 
     Uniosła wzrok wprost na dziewczynę stojącą w drzwiach. Isabelle miała długie, czarne włosy i ciemne oczy, a jej nogi przywodziły na myśl nogi modelki. Byłaby wysoka nawet bez obcasów. Shai nie mogła pojąć jak z własnej woli można chodzić w jakichkolwiek butach na obcasie, dla niej zwykłe baleriny potrafiły być udręką. Isabelle najwidoczniej wcale to nie przeszkadzało, sprawiała wrażenie jakby urodziła się do chodzenia na szpilkach. Poza tym przywodziła na myśl jedną z tych dziewczyn, dla których każdy chłopak zrobiłby wszystko byle żeby się do niej zbliżyć, chociaż w przeciwieństwie do nich nie budziła w Shailene niechęci. I oczywiście tatuaże, czarne zawiłe wzory pojawiające się na skórze i znikające pod ubraniami, takie same jak innych mieszkańców Instytutu. Musiały coś znaczyć. Shai wydawały się w pewien sposób znajome, ale równocześnie tajemnicze i nieodgadnione.
- Jest otwarte. - Odpowiedziała wzruszając ramionami.
      Isabelle przeszła przez pokój nie wydając przy tym ani jednego stuknięcia obcasem. Shai w tym samym czasie wstała czego pożałowała kiedy czarnowłosa stanęła przed nią. Poczuła się jeszcze mniejsza kiedy dziewczyna okazała się wyższa o ponad głowę od niej. Prawdopodobnie bez szpilek byłoby trochę mniej różnicy, ale niewiele to zmieniało. Dopiero po chwili zauważyła, że córka Lightwoodów trzyma starannie poskładane ubrania.
- Isabelle Lightwood. - Przedstawiła się przyglądając się Shai. Nie było to typowe mierzenie wzrokiem, z którym dało się spotkać wszędzie. Shailene kiedyś tego nienawidziła, od razu oceniali jej twarz, ubrania i wszystkie inne rzeczy. Później zaczęła farbować włosy na niebiesko i okazało się to lepszą zabawą niż się spodziewała. Niby w Nowym Jorku można przyzwyczaić się do dziwactw, nikomu nie przeszkadza Spiderman jadący metrem albo grupka ludzi przebranych za Dumbledore'a, Dartha Vadera i Jacka Sparrowa, a jednak kiedy ktoś widział dziewczynę w niebieskich włosach nie mógł się nadziwić temu widokowi. - Muszę ci wszystko wytłumaczyć, prawda? - Zapytała Isabelle.
- Nie wszystko, Jace wspaniałomyślnie powiedział mi, że nie jesteśmy w kościele, a w Instytucie. - Odpowiedziała Shai. - Oczywiście niewiele mi to mówi, a on potem ukradł moją legitymację, ale chyba lepsze to niż nic. A tak nawiasem jestem Shailene Ravenscar. - Dodała szybko uśmiechając się połowicznie.
- Typowy Jace. - Wzruszyła ramionami dziewczyna. - Trzymaj, powinnaś się przebrać. - Stwierdziła podając jej ubrania.
      Shailene wzięła je uśmiechając się z wdzięcznością. Jej ubrania już do niczego się nie nadawały, dziwiła się jakim cudem jeszcze się na niej trzymają. Jedynie jej trampki przetrwały co w jakiś sposób ją pocieszało. Mimo wszystko wolałaby się nie zdawać na obuwnicze upodobania Isabelle, bo miała niejasne wrażenie, że jej nogi by tego nie przetrwały.
- Dzięki. - Odpowiedziała Shai.

***

     Kolejne piętnaście minut spędziła pod prysznicem starając się nie zmoczyć włosów. Poprawiała kolor niecałe dwa dni wcześniej, więc jeżeli byłyby mokre zostawiałyby niebieskie plamy na ręczniku i ubraniach, a tego chciała uniknąć. W końcu po tej niesamowicie wyczerpującej gimnastyce mogła stanąć przed lustrem. Chwilę wcześniej dokładnie wytarła się miękkim ręcznikiem i teraz mogła się przyjrzeć jak bardzo jej skóra ucierpiała po niedawnym spotkaniu z demonami. 
      Na ramionach, brzuchu, łopatkach, plecach i nogach miała pełno zadrapań i siniaków. Nie były one tak widoczne, jak się spodziewała. Zadrapania były już jedynie cienkimi, czerwonymi śladami, a siniaki wyraźnie zbladły. Już wcześniej zauważała, że wszelkie zranienia goją się u niej szybciej niż u innych, ale nigdy nie rzucało się to w oczy aż tak bardzo. 
     W końcu zaczęła się ubierać. Nie dało się pominąć faktu, że była trochę mniejsza od Isabelle, ale na szczęście ubrania były w miarę dobre. Czarne, dopasowane spodnie były jedynie trochę przydługie, więc podciągnęła nogami zdając się na niesamowitą moc swoich trampek, które najczęściej utrzymywały nadmiar materiału w odpowiednim miejscu. Szybko wciągnęła intensywnie czerwony top i narzuciła na niego cienką, czarną kurtkę. Strój aż tak bardzo nie odbiegał od jej upodobań, chociaż wydawał się trochę bardziej wyzywający. 
     Rzuciła okiem na pozostałości swoich ubrań. Okazało się niemożliwością zdjęcie bluzki bez rozdarcia jej w kilku miejscach, wszystko dzięki wcześniejszym zniszczeniu jej przez pazury. Szorty jako tako przetrwały, poza jedną wielką dziurą na lewej nogawce, za to czarne rajstopy nie nadawały się już do niczego. Wsunęła dłoń do kieszeni spodenek i szybko odnalazła palcami chłodny łańcuszek. Wyciągnęła naszyjnik z zawieszką w kształcie rozłożonych skrzydeł, których każde pióro było wykonane z kolorowych szkiełek tak, że mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. 
     Kiedy wyszła z łazienki Isabelle stała oparta tyłem o parapet. Poczuła wzrok dziewczyny na sobie, więc spojrzała na nią bez cienia niepewności. Nienawidziła zachowywać się jak zagubiona dziewczynka, nie miała pojęcia co się z nią działo. No może miała, ale to się nie liczyło, przecież zawsze próbowała wierzyć w to, że świat tak naprawdę nie jest nudny i szary. Teraz miała szansę w końcu zobaczyć na własne oczy tą drugą stronę świata. Mimo całego strachu i niepewności, które podążały za nią jak cień była też podekscytowana, mogła powiedzieć, że prawie się cieszyła. Chciało jej się krzyczeć, że jednak nie zwariowała. Jednak kiedy widuje się jednookich ludzi mieszkających w pudłach po lodówce* idąc ulicą Manhattanu można podejrzewać, że coś jest nie tak z twoją głową. 
     Przeszła przez pokój stając naprzeciwko Isabelle z założonymi rękami. Popatrzyła prosto na nią i jeszcze raz przyjrzała się czarnym tatuażom na jej ciele. Znowu odniosła wrażenie, że powinna coś o nich wiedzieć. Były jak słowa zapisane w innym języku, wydawało się, że próbują jej coś powiedzieć... Nie, to muszą być tylko wytwory jej wyobraźni. 
- Jakieś wyjaśnienia? - Zapytała  przenosząc wzrok na twarz dziewczyny. 
     Nie dało się zaprzeczyć, że była ładna. Wystarczyło na nią spojrzeć i już się wiedziało, że Isabelle należy do tego typu dziewczyn, które nie dają sobą od tak rządzić. Oczywiście Shai nie miała zamiaru jej od tak oceniać. Już pomijając to, że wcale się nie znały sama dobrze wiedziała, że jej charakter jest jednym z tych trudnych do zniesienia. 
- Cierpliwość to twoja słaba strona, co? - Odpowiedziała pytaniem Isabelle. 
- Tak, jedynie dla tego, że zabójstwo jest karalne nie wymordowałam jeszcze połowy nowojorskich kierowców. - Odparła beztrosko Shai. - A teraz czy naprawdę możesz mi powiedzieć o co tutaj chodzi? - Poprosiła, na co Isabelle skinęła głową.

***

      Isabelle zabrała Shai na spacer po Instytucie przy okazji opowiadając jej o Nefilim i Świecie Cieni. Dziewczyna wpatrywała się w Nocną Łowczynię wręcz z uwielbieniem. W jej głowie pojawiało się coraz więcej pytań, ale równocześnie była pewna, że jeszcze trochę i zwariuje ze szczęścia. Wiele razy wyobrażała sobie ten moment, kiedy odkrywa prawdę o świecie, o magii... I w żadnym stopniu jej to nie przygotowało na to. Poznała historię o powstaniu Nefilim, Jonathanie Nocnym Łowcy, który wezwał Anioła Razjela i poprosił go o stworzenie nowej rasy - półaniołów, półludzi. Razjel poza stworzeniem Nefilim ofiarował im Dary Anioła: Miecz, Kielich i Lustro oraz runy zapisane w Szarej Księdze, które Nocni Łowcy nanosili na siebie stelami, to właśnie je Shai wcześniej myliła z tatuażami. Runy mają różne właściwości i zastosowania. Poza tym istniały jeszcze demony i Podziemni, do których zaliczały się wampiry, wilkołaki, czarownicy i faerie. Później dowiedziała się, że Nocni Łowcy przez całe życie, odkąd zaczynali swój trening, szkolili się i walczyli z demonami, bądź w niektórych przypadkach z Podziemnymi. Z tymi ostatnimi tylko w przypadku kiedy złamali Prawo. 
      Shai nie miała pojęcia jakim cudem wszystko zapamiętywała. Normalnie miała z tym problemy, nigdy nie była w stanie dobrze nauczyć się czegoś, czego nie potrafiła zrozumieć, a tyczyło się do wielu szkolnych przedmiotów, tylko nieliczne były dla niej zrozumiałe. Poza tym często bywała zbyt rozkojarzona, albo nadpobudliwa. Nigdy nie zapomni tego, jak kiedyś na angielskim przypadkiem wtrąciła w wypowiedź nauczycielki, że największym wrogiem człowieka są tytani**. A teraz wydawało jej się to takie naturalne, jakby już wcześniej to wiedziała. 
      Isabelle zakończyła swój mały wykład kiedy dotarły do sali treningowej. W środku był jedynie Jace i dziewczyna o rudych włosach. Shai nie miała pojęcia jak wygląda trening Nocnego Łowcy, ale raczej nie zaliczało się do tego to, co aktualnie robiła para. Zaśmiała się cicho, zauważyła, że Isabelle wyglądała na lekko rozbawioną. Bezszelestnie weszła do sali, a Shai ruszyła za nią starając się zachowywać równie cicho, co jej zdaniem wcale nie wychodziło. 
- Sądzę, że o wiele wygodniej byłoby wam w łóżku. - Stwierdziła brunetka wyrywając parę migdalących się Nocnych Łowców z ich świata.
- Może jednak wolą podłogę. Są ludzie, którzy na przykład wolą kłaść się na gwoździach, znam takich, którzy wolą sypiać na fotelu. - Wtrąciła Shailene starając się sprawiać wrażenie jak najbardziej niewinnej. 
      Rudowłosa oderwała się od Jace'a rumieniąc się. Blondyn jedynie westchnął i popatrzył oskarżycielsko na dziewczyny. Shai odpowiedziała mu takim samym spojrzeniem po czym uśmiechnęła się tak, jak zawsze do swoich znajomych kiedy udawała, że wcale nie jest złośliwa. 
- Na przykład w łóżku twojego brata? Słyszałem, że tobie i Simonowi było tam bardzo wygodnie. - Odparł Jace ignorując uwagę Shai. 
      Mimowolnie cicho się zaśmiała i popatrzyła pytająco na rudą. "Oni tak zawsze?" zapytała bezgłośnie, na co tamta wzruszyła ramionami i wyplątała się z objęć Jace'a, żeby wstać. Była niższa od Shai i drobna. To było już coś - nie być najmniejszą w całym towarzystwie. 
- Clary Fray. - Przedstawiła się rudowłosa wyciągając dłoń w stronę Shai.
- Shailene Ravenscar. - Uścisnęła jej dłoń. - Jace nic o mnie nie wspomniał, czy zapomniał jak się nazywam? - Dodała uśmiechając się nieco złośliwie w stronę blondyna, który akurat podniósł się z podłogi.
- To ty dzisiaj w nocy zemdlałaś prosto w moje ramiona? Wybacz, nie mam pamięci do twarzy. - Odparował odwzajemniając uśmiech.
- Wybacz, nie miałam czasu na zastanowienie się w czyje ramiona mdleję. Gdybym zdążyła pomyśleć na pewno zmieniłabym zdanie. - Odbiła piłeczkę.
- Chyba trafiłeś na równą sobie, w końcu. - Stwierdziła Isabelle przerywając ich wymianę zdań.
      Jace westchnął dramatycznie i przyłożył dłoń do piersi w miejsce, w którym powinno znajdować się serce.
- Izzy, to cios prosto w serce. Boże, co ja teraz zrobię? - Odpowiedział przesadnie dramatycznym tonem.
- Nie wzywaj imienia pana Boga swego nadaremno. - Wtrąciła Shai.
- Jesteś wierząca? - Zainteresowała się Clary.
- Nie, kiedyś próbowali mnie nauczyć czegoś z religii. Zrezygnowali kiedy oświadczyłam, że wierzę w Latającego Potwora Spaghetti i kiedy dorosnę dołączę do Śmierciożerców, żeby podbić galaktykę i zniszczyć Zakon Jedi. Może nie powinnam robić tego właśnie na lekcji religii kiedy opowiadaliśmy o swoich pomysłach na życie, ale poskutkowało całkiem nieźle. No pomijając stan przedzawałowy księdza. - Odpowiedziała Shai wzruszając ramionami. - No co? - Zapytała kiedy poczuła na sobie wzrok całej trójki.
- Mogłaś jeszcze włożyć durszlak. Znalazłabyś jakiś dopasowany do włosów. - Rzucił od niechcenia Jace.
- Miałabym cały dzień nosić ze sobą durszlak? Nie będę się tak poświęcać dla księdza. - Odpowiedziała.
      Wykorzystując chwilę ciszy, która zapanowała po jej słowach rozejrzała się po sali. Po środku zauważyła bitewny krąg wyłożony materacami, na jednej ze ścian była tarcza do rzucania nożami i strzelania z łuku. Tyle udało jej się rozpoznać, nigdy niczego nie trenowała, więc nawet nie wiedziała jak to powinno wyglądać. Jej uwagę przykuła broń. Długie miecze, sztylety, noże i inne śmiercionośne narzędzia były odpowiednio pogrupowane i przymocowane do ściany uchwytami.
- Tym zabijacie demony? - Zapytała dopiero po czasie orientując się jak głupio brzmi to pytanie.
- Nie bądźmy rasistami, nie tylko demony. - Odpowiedział jej Jace.
- Irytujących blondasów też? Świetnie! - Zawołała jak dziecko dostające upragniony prezent.

***

      Isabelle jeszcze nie zdążyła oprowadzić jej po całym Instytucie kiedy musiały zawrócić do biblioteki. Powodem było pojawienie się Cichych Braci co samo w sobie ją przerażało. Nie miała pojęcia kim są ci bracia, ale sama ich nazwa przyprawiała ją o dreszcze. 
- Kim są Cisi Bracia? - Odważyła się zapytać kiedy były prawie przy jej pokoju.
- Też są Nocnymi Łowcami... Z pewnymi różnicami. - Odpowiedziała Isabelle.
      Shailene chciała zapytać o coś więcej, ale nie zdążyła. Były już prawie na miejscu kiedy zobaczyła, że z przeciwnej strony korytarza idzie Maryse w towarzystwie zakapturzonej postaci w długiej szacie koloru pergaminu. Nie trzeba jej było mówić, że to właśnie jest Cichy Brat, chociaż nie spodziewała się, że będzie tylko jeden. 
      Wzdłuż jej kręgosłupa przebiegł nieprzyjemny dreszcz kiedy pomyślała po co mogli zostać wezwani. To było jasne, że z jej powodu, przez to, co jej matka musiała zostawić w tej przeklętej kopercie. Naprawdę chciałaby wiedzieć co tam napisała. To nie mogło być byle co. Może zrobiła coś, czego nie powinna? Może je obie wciągnęła w jakieś kłopoty? Albo to właśnie z nią samą był jakiś problem, w końcu kto będzie karał dziecko za zbrodnie matki? 
- Są przerażający, ale nic ci nie grozi. - Powiedziała Isabelle widząc, że twarz Shai jest koloru tynku.
- Może się starasz, ale niezbyt mnie to przekonuje. - Odpowiedziała szeptem ponieważ Maryse i brat byli już jedynie parę metrów od nich.
- Nic ci się nie stanie, nie jesteśmy mordercami, tym bardziej nie robimy nic Przyziemnym. - Akurat zatrzymały się przy wejściu do biblioteki. - Zobaczysz później. - Dodała Izzy i zaczęła powoli odchodzić.
      Shai chciała zaprotestować, ale uznała, że byłoby to głupie. Mogła jedynie stać oparta o drzwi i patrzeć na Maryse i Cichy Brat zbliżają się do niej.
- Nie masz się czego bać. - Uspokoiła ją szefowa Instytutu. - To jest brat Enoch, pomoże nam dowiedzieć się czy to, co napisała twoja matka jest prawdą. - Powiedziała wchodząc do biblioteki. Brat Enoch ruszył za nią, a Shai zorientowała się, że idąc nie wydaje żadnego dźwięku. To nie była ta sama cisza, która panowała kiedy Isabelle szła na swoich szpilkach, ta była bardziej przerażająca. 
- Ale co napisała? - Wypaliła z pytaniem idąc za nimi. 
      Maryse obróciła się w jej stronę i wskazała jej fotel. Shai posłusznie zajęła wskazane miejsce wodząc wzrokiem od pani Lightwood do brata Enocha i z powrotem.
- Że jesteś Nocnym Łowcą. - Odpowiedziała Maryse patrząc wprost na nią.
      Shailene przez kilka długich minut milczała. Wpatrywała się w kobietę wytrzeszczając oczy i próbując sobie przypomnieć jak się mówi. Po chwili nabrała powietrza do płuc i otworzyła usta.
- Ja? Ale... Ja na pewno nie jestem Nocnym Łowcą. Nie jestem taka jak wy. Potykam się o własne nogi, moje oceny są przeciętne, jestem... - Wyrzuciła z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego doskonale wiedząc, że to, co mówi nie ma nic do rzeczy, ale nie mogła przestać mówić.
- Twoje oceny nie mają tu nic do rzeczy. - Przerwała jej Maryse. - Nie da się ukryć, że posiadasz Wzrok, poza tym twoje nazwisko wydaje się być nazwiskiem używanym przez Nocnych Łowców. Osobiście nie znam nikogo nazywającego się Ravenscar, nigdy o nikim takim nie słyszałam, ale nie można tego zignorować. - Powiedziała nie spuszczając z niej wzroku. 
      Shai musiała przyznać, że nie wiedziała co na to odpowiedzieć, więc zacisnęła wargi w wąską linię i westchnęła cicho. Nawet nie wiedziała czemu tak reagowała. To było więcej niż mogła sobie wymarzyć.
- Ale co do tego mają Cisi Bracia? - Zapytała po chwili ciszy przenosząc wzrok na zakapturzoną postać. Była prawie pewna, że zauważyła pod kapturem zaszyte usta na co wzdrygnęła się niezauważalnie.
- Nie możemy nałożyć na ciebie runów nie mając pewności, że jesteś Nefilim. Jeśli jesteś Przyziemną mogą cię zabić, albo staniesz się Wyklętą. Brat Enoch może to ustalić. - Wyjaśniła Maryse. 
- Więc miejmy to już za sobą. - Westchnęła cicho Shai mając nadzieję, że nie brzmi na taką przerażoną, jak była. Wewnętrznie wręcz umierała ze strachu. Nie wiedziała co Cichy Brat jej zrobi przez co tylko bardziej panikowała.
      Zamknij oczy. Głos, który rozległ się w jej głowie był wyprany z uczuć, spokojny i przerażający. Jakoś odgadła, że to brat Enoch, ale nie pojmowała czemu słyszy go jedynie w głowie.
      Posłusznie zamknęła oczy i wyprostowała się w fotelu. Poczuła chłodne dłonie dotykające jej skroni i wzdrygnęła się. Poczuła ostre ukłucie bólu w głowie, ale zamiast krzyknąć zapadła się głęboko w ciemność.

***

      Czuła się jakby nie miała ciała i nie wiedziała kim jest. Była jedynie duchem unoszącym się w nicości. Ale ta nicość wydawała się mieć kształty. Widziała zarys łysych, dziwnych drzew, a potem udało jej się zauważyć żółtą trawę i więcej duchów. Niepewnie uniosła wzrok. Nie była już w ciemności tylko na dziwnej łące pokrytej pożółkłą, suchą trawą i pełną snujących się między drzewami duchów. A potem zobaczyła chłopaka. Miał czarne włosy i ciemne oczy, skórę oliwkową i bladą. Wyciągnął w jej stronę dłoń, którą ona chętnie przyjęła. I poczuła się jakby coś wyciągnęło ją na powierzchnię wody. Znowu stało się ciemno
       Kiedy znowu otworzyła oczy słyszała jedynie wrzaski i widziała niebo zabarwione na krwistoczerwony kolor przez zachodzące słońce. Czuła okropny ból w całym ciele. Ubrania przyklejały się do jej skóry przez krew wypływającą z ran. Ktoś trzymał ją za rękę, ale ten uścisk był dziwnie słaby. Spróbowała mocniej zacisnąć palce, ale nie miała siły. Ktoś szarpnął ją do góry i brutalnie zaczął ciągnąć. Świat wirował jej przed oczami i zlewał się w jedną kolorową plamę. Słyszała, że ktoś krzyczy, a potem poczuła, że coś przebija jej klatkę piersiową i trafia w serce. Zanim zdążyła chociażby poczuć ból była już martwa.
      Stała na trzcinowej łodzi, takiej, jakie widziała w podręczniki od historii w dziale o starożytnym Egipcie. Czuła lekkie kołysanie i słyszała chlupotanie wody. Nie widziała gdzie płynie, bo całą okolicę otaczała gęsta mgła, ale była pewna, że jest ciemno. I wtedy zauważyła, że nie jest sama. Na łodzi przed nią stał chłopak w jej wieku. Krzyknęła kiedy zobaczyła, że ma głowę szakala. 

***

      Nie wiedziała co się dzieje, gdzie jest, co się stało. Nic do niej nie docierało. Pewnie tak musiał czuć się ktoś, kto dostał kowadłem w głowę, o ile jeszcze żył. Niestety bardzo wyraźnie pamiętała swoje dziwne sny. Chłopak na łące pełnej duchów, prawie czuła sztylet, który ją zabił, a na końcu chłopak - szakal. To było za wiele. 
- Jakim cudem jest Nocnym Łowcą, ale jednak nie wiadomo kim? - Do jej uszu dotarł głos Jace'a. 
- Tak powiedział Brat Enoch. Twierdził, że jeszcze nigdy nie spotkał się z czymś... kimś takim. - Odpowiedziała mu Isabelle.
- Czyli jej matka znika, ona przychodzi do nas ścigana przez demony, jest jedną z nas ale nie tylko? Czemu coś mi mówi, że będziemy mieli przez nią problemy? - Westchnął Jace.
- Musisz przyznać, że to bardzo ci pasuje Jace. - Wtrącił się Alec. 
      W tym momencie nie mogła już wytrzymać i cicho jęknęła po czym otworzyła oczy szybko mrugając żeby przyzwyczaić się do jasnego światła.
- Nie wiem o co chodzi, ale przysięgam, że ktoś musiał zrzucić na mnie kowadło. - Odezwała się cicho. 
      Podciągnęła się na łokciach wyczuwając pod sobą miękki materac i uświadomiła sobie, że przeniesiono ją do łóżka. W polu widzenia pojawili jej się Alec, Isabelle i Jace. 
- Śpiąca Królewna się obudziła, dzięki Aniołowi. - Odezwał się Jace posyłając jej uśmiech.
- Nie mielibyście księcia, który mógłby mnie obudzić. - Odparła odgarniając niebieskie kosmyki z twarzy.
- Dla ciebie mógłbym wyłapać wszystkie żaby z Central Parku, któraś na pewno miałaby w sobie trochę szlachetnej krwi. 
- Żaba nadałaby się tysiąc razy bardziej od ciebie, co? 
      Jace już miał jej odpowiedzieć, ale powstrzymał go Alec kładąc mu dłoń na ramieniu. Co dziwne Jace natychmiast zamknął usta i jedynie wywrócił oczami. 
- Jeżeli przestaliście mamy pilniejsze sprawy. - Powiedział Lightwood.
- W sensie? - Shai zmarszczyła brwi.
- Na przykład przeszukanie twojego mieszkania. - Odpowiedział.

***

*Przypomniałam sobie Morze Potworów. Btw. może cyklopi tworzą jakieś kartonowe osiedla, w których osiedlają się całymi rodzinami, mama cyklop, tata cyklop, cyklopiątko i Piekielny Ogar? xD
** Wybrani wiedzą skąd to się wzięło, o co chodzi i na czyim przypadku jest wzorowane.

Jest dłuższy, o wiele... No skoro już obiecałam, ale musiałam kombinować, poza tym poświęciłam chyba pół dnia. Mogłabym powiedzieć, że cały, ale zbyt często się rozpraszałam i zaczynałam zajmować się czymś innym. Ogółem jest to jakieś siedem wordowych stron. I proszę nie mówić mi, że jak chcę to potrafię bo naprawdę to chyba tylko losowy przypadek. No i mogłyby to być dwa rozdziały, ale już dobra...  Poza tym małe ogłoszenie: muszę wprowadzić pewne zmiany co do informacji podanych w prologu. Jeszcze raz wszystko przemyślałam i dopóki mogę zmienić zdanie decyduję się trochę pozmieniać pierwszy zarys historii. Także muszę powiedzieć, że wcześniejsze stwierdzenie, że może pojawią się Kroniki Rodu Kane zmienia się. Na pewno pojawi się KRK i będzie to miało większy wpływ niż wcześniej przewidziałam, jednak nic więcej nie mówię.
A teraz proszę o komentarze i dobranoc.