- Chenem. - Wymamrotała dziewczyna otwierając oczy.
Czarownik spojrzał na nią zastanawiając się czy dziewczyna po prostu mamrocze ze zmęczenia czy też wypowiedziane przez nią słowo miało jakieś znaczenie.
- Słucham? - Zaryzykował Bane sadzając dziewczynę na brzegu łóżka.
Spojrzała na niego oczami, które nagle wydały mu się niezwykle znajome i równocześnie... Nie! Nie mógł poddać się wspomnieniom, szczególnie tym, do których nie powinien wracać. Owszem, nazwisko dziewczyny wydawało mu się znajome, ale starał się w to nie wnikać.
- Chenem... - Powtórzyła jakby analizując wypowiedziane słowo. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że w jej oczach coś pojaśniało, jakby zabłysły niewidoczne wcześniej złote żyłki. Trwało to najwyżej kilka sekund, zbyt krótko, żeby można było uznać to za coś więcej niż złudzenie. - Złączyć... - Dodała po czym cicho ziewnęła i opadła na poduszki.
Przez uchylone drzwi przecisnęło się coś małego i czarnego. Kot po cichu przebiegł przez pokój i wskoczył na łóżko. Zamruczał i zwinął się w kłębek przy boku właścicielki kilka razy zamiatając ogonem. Miauknął cicho przyglądając się Magnusowi. Czarownik uśmiechnął się i bezszelestnie wycofał się do salonu.
Pomieszczenie oświetlał jedynie blask ulicznych latarni wpadający przez okno. Nikłe światło padało na ciemną sylwetkę Aleca. Chłopak leżał na kanapie z głową opartą o podłokietnik. Musiał się rozbudzić, bo Magnus był gotowy przysięgać, że prawie spał, kiedy on szedł zaprowadzić ich nową znajomą do łóżka. Teraz jego chłopak przyglądał się mu swoimi niebieskimi oczami i uśmiechał się sennie. Bane podszedł do Aleca i przykucnął przy kanapie.
- Zmęczony? - Wymruczał ujmując dłoń chłopaka w swoją. Szatyn w odpowiedzi pokiwał głową i delikatnie ścisnął rękę czarownika.
- Wszyscy śpią? - Spytał unosząc się na łokciu.
- Nie wnikam w to, co robi twój parabatai ze swoją dziewczyną, nie chcę wnikać. - Odparł Magnus posyłając chłopakowi rozbrajający uśmiech.
- Wierz mi, ja też. - Alec usiadł przeciągając się po czym popatrzył na niego z małym uśmiechem błądzącym po jego ustach.
Chłopak zbyt rzadko się uśmiechał. Przynajmniej nie licząc tych chwil spędzanych tylko z Magnusem, ale dla czarownika i tak zawsze było tych uśmiechów zbyt mało. Ale kiedy już się uśmiechał to było tak, jakby przy tym rozświetlał całe pomieszczenie.
- Chodźmy do łóżka. - Zaproponował chłopak obejmując rękami jego szyję.
- Z wielką chęcią Alexanderze. - Odpowiedział obejmując go w pasie.
Alec ledwie zauważalnie zadrżał, tak jak zawsze, kiedy Magnus używał jego pełnego imienia. Kiedy Bane to zauważył starał się mówić tak częściej. Alexander, w jego bardzo stronniczym mniemaniu, było pięknym imieniem. Kiedy zwracał się do swojego chłopaka chciał nadać jego imieniu większego znaczenia, nie chciał zwracać się do niego jak wszyscy. To było prawie jak obietnica, że Alec należy do niego i tylko do niego. A to, że jego chłopak zaczął uznawać to za seksowne było po prostu przyjemnym dodatkiem.
Bez większych problemów podniósł Aleca, na co ten niemrawo zaprotestował. Magnus uciszył go jednym krótkim pocałunkiem. Po tym chłopak już bez żadnych obiekcji ułożył głowę na jego barku i pozwolił zanieść się do łóżka. Lightwood nie ważył od razu niezwykle mało, prawdopodobnie gdyby nie trenował od dwunastego roku życia, żeby być profesjonalnym zabójcą demonów - ważyłby mniej. Dla Magnusa nie była to wielka przeszkoda, był szczupły, ale nie słaby, poza tym można było się przyzwyczaić.
- Może zrezygnuję z tytułu Wysokiego Czarownika Brooklynu i zajmę się profesjonalnym odprowadzaniem Nocnych Łowców do łóżek? - Rzucił półżartem układając Aleca na łóżku. - Nabieram wprawy.
- Nawet o tym nie myśl. - Mruknął Alec obserwując go, kiedy zdejmował ubrania, w końcu zostając w samych bokserkach. - Jestem bardzo zazdrosnym Nocnym Łowcą.
- Jesteś słodki, kiedy jesteś zazdrosny. - Odparł Magnus kładąc się obok niego. - Ciebie też mam rozebrać?
- Obaj wiemy jak to lubisz. - Chłopak delikatnie poczerwieniał i posłał czarownikowi nieśmiały uśmieszek, który on tak uwielbiał.
***
- Mamo? Mamo, co się dzieje? - Jęknęła piętnastoletnia blondynka zbiegając za swoją rodzicielką po schodach przeciwpożarowych. Bardzo podobna do niej starsza kobieta obejrzała się na krótką chwilę. Cała jej postawa była napięta, jakby spodziewała się ataku.
- Nic, Shai. Nic. - Arianne posłała córce wymuszony uśmiech. - Ale pośpiesz się. - Dodała i zbiegła na dół. Shailene musiała zrobić to samo.
Od rana jej matka zachowywała się dziwnie. Zbudziła ją wcześnie, powiedziała, żeby spakowała kilka ubrań i cały czas ją poganiała. Przed dziesiątą oświadczyła, że muszą gdzieś wyjść. I tyle, nie zwracała uwagi na pytania córki, zbywała ją machnięciem ręki i powtarzała, że nie musi się martwić.
Kiedy Shai postawiła nogi na chodniku zauważyła, że jej matka z napięciem wpatruje się w coś przed nimi. Usłyszała dudniące warczenie brzmiące jakby całe stado psów zebrało się w jedno zwierzę. Spojrzała przed siebie i zobaczyła To. Czarnego psa wielkości ciężarówki o krwiście czerwonych oczach i wielkich, żółtych kłach. Poczuła się jakby świat osuwał się jej spod nóg. Prawie krzyknęła, ale głos uwiązł jej w gardle. Miała wrażenie, że jej serce zaraz przebije się przez żebra i pożałowała, że zjadła śniadanie.
- Nie ruszaj się. - Rozkazała jej matka niezwykle stanowczym tonem. Jakby przed nimi wcale nie stał gigantyczny pies, który najwyraźniej chciał je POŻREĆ!
W jednej chwili wydarzyło się tyle, że Shai nie zdążyła zrozumieć co właściwie się stało. Potwór najeżył się i skoczył otwierając paszczę. Jej matka wyciągnęła dłoń przed siebie, wykonała jakiś gest ręką i pies został od nich odrzucony przez kulę czarnych płomieni. Kiedy uderzył o asfalt - podłoże rozwarło się i potwór spadł pod ziemię. Chwilę później asfalt znów był cały, jakby nigdy nie pękł. Arianne odwróciła się w jej stronę cicho dysząc.
Kolejne minuty były dla niej zlepkiem obrazów i dźwięków. Nie wiedziała co się dzieje, chyba nie chciała wiedzieć. A nawet jeśli by chciała i tak była w takim szoku, że nic do niej nie docierało. Sama nie wiedziała kiedy znalazły się na Brooklynie, tym bardziej nie rozumiała jak znaleźli się w domu, który na jej gust wyglądał jak willa połączona z egipską świątynią. Jej matka poszła rozmawiać z jakimś facetem, a jej kazała czekać. Mimo to Shai czekała pod drzwiami i słyszała fragmenty rozmowy.
- Zaczyna sobie przypominać...
- ... Nie może wiedzieć...
- Nie ukryjesz tego...
- Chcę ją tylko chronić... Wiesz kim jest mój ojciec... Nie, to było lata temu, zbyt wiele pokoleń...
***
Obudziła się kurczowo zaciskając dłonie na poszewce poduszki. Nabrała powietrza tak gwałtownie, że zakuło ją w płucach. Z cichym jękiem przekręciła się na plecy i zamrugała patrząc w sufit. Było ciemno, musiał być środek nocy. Nie pamiętała jak dokładnie znalazła się w łóżku, ale w jej pamięci wyryło się coś innego. Trzy znaki: wazon, sowa i coś w stylu pionowej kreski. Sama nie wiedziała kiedy, ale zaczęła je rozumieć. Złączyć, tyle znaczyły. Ale skąd...
Jej uwagę odwróciło pieczenie po wewnętrznej stronie prawej dłoni. Uniosła rękę nad głowę i przyjrzała się jej. Na jasnej skórze dało się zauważyć jedynie cienkie blade linie tworzące coś na kształt oka. Dopiero kiedy dokładniej obejrzała dziwny znak uświadomiła sobie, że już go widziała. I to było jeszcze dziwniejsze. Widziała u Nocnych Łowców runę w kształcie oka, każdy z nich miał ją na wierzchu dłoni, ale to, co właśnie pojawiło się na jej skórze było czymś innym. Stykała się z tym kilka razy i umiałaby to narysować. Oko Horusa, jeden ze starożytnych znaków ochronnych. Jakby nie dość jej tego było.
Czyżby właśnie przyznała, że ma dość? Tak, bo miała dość, chociaż nie chciała o tym myśleć. Minęło kilka dni, a do niej powoli docierało coś poza tym, że w końcu ma to, o czym marzyła. Bo to nie do końca tak było. Nie dało się ukryć, nadal cieszyła się jak dziecko, ale równocześnie była przerażona. To było najdziwniejsze połączenie stanów emocjonalnych, jakiego kiedykolwiek doświadczyła. Kiedy obudziła się w Instytucie poczuła się jak w bajce. Przed bajką był koszmar, demony, strach i dezorientacja. Ale czy to był pierwszy taki raz? Może tylko tak jej się wydawało... Nie, te myśli były pozbawione jakiejkolwiek logiki, przecież wiedziałaby, gdyby... Gdyby co? W ich salonie pojawił się potwór? Bez sensu.
Znała siebie, ale nie potrafiła zrozumieć, co teraz czuje. Jej matka zniknęła bez słowa, ją zaatakowały demony, bez żadnego ostrzeżenia została wepchnięta do nieznanego i niebezpiecznego świata, w którym i tak najwidoczniej była jakąś anomalią. Czy mogło być gorzej... dziwniej? A ona mimo to zachowywała się jakby nic się nie stało. Nie chciała dać po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób się boi. Już samo wspomnienie o tym, jak Jace, jakże irytujący ją Jace, musiał jej powtarzać, że jest bezpieczna wręcz nakazywało jej robić dobrą minę i zachowywać się jakby traktowała nową sytuację jak kolejny zwyczajny dzień. Nie, nie bała się. Nie wiedziała co tak właściwie się dzieje, była zagubiona i zszokowana. Wściekła, na matkę za to, że nic jej nie powiedziała, że zniknęła zostawiając ją samą ze wszystkim i nic nie powiedziała, że nie dawała znaku życia, a ona nie mogła przestać się zastanawiać czy w ogóle jeszcze ma matkę... Ktoś inny prawdopodobnie byłby przerażony, ona nie chciała, żeby ktoś w ogóle pomyślał, że może się bać. Nie wiedziała skąd to się brało, ale tak, jak bała się czegoś tak zwykłego, jak szczur, tak w obecnej sytuacji jedynie wyobrażenie wielkiego, tłustego szczura czającego się pod łóżkiem mogło ją przestraszyć.
Chciała zrozumieć co się z nią dzieje. W jednej chwili straciła całe normalne życie, to bolało. Mimowolnie przypominała sobie wyraz twarzy Alana, kiedy powiedziała, że nie wraca do szkoły. Wtedy próbowała się uśmiechać, ale to nie było takie łatwe. Bo to bolało, bolało jak cholera, nie dopuszczała do siebie zbyt wielu osób, ale jeżeli już komuś pozwalała się zbliżyć - zaczynało jej zależeć, jeżeli jej zależało, to w takich chwilach zaczynało boleć. Nie potrafiła wyobrazić sobie rzeczywistości bez tego blondwłosego debila, który równie dobrze mógłby ją adoptować i wziąć za siostrę. Teraz została zmuszona do odcięcia się od niego.
Całkiem nieświadomie odnalazła wisiorek w kształcie skrzydeł i zacisnęła go w dłoni. Był zimny, chociaż zawsze wydawał się ciepły teraz czuła jedynie chłód. Właśnie Alan go jej dał, nie pamiętała kiedy, to było tak dawno temu, że nie dało się pamiętać. Ale nie zapomniała co wtedy jej powiedział. "Pomyśl, że ma cię chronić. Masz talent do pakowania się w kłopoty, więc możemy chociaż udawać, że jest coś, co cię ochroni." Uśmiechnął się wtedy jakby naprawdę tego chciał po czym zapytał ją czy już widziała jakiś nowy odcinek czegoś tam i rozmowa zeszła na zwyczajne, dla nich, tory.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo chcę, żebyś teraz tu był. - Szepnęła w pustą przestrzeń równocześnie przeklinając to dławiące uczucie w gardle. Chciała, żeby chociaż on mógł z nią zostać. Wtedy na pewno wszystko byłoby łatwiejsze. Poza tym byli podobni, nie mogła przestać sobie wyobrażać, jak on by zareagował gdyby mogła mu powiedzieć o tym, że magia jednak istnieje. Ale mówiąc mu o tym nie dość, że złamałaby Prawo, czym aż tak się nie przejmowała, to jeszcze mogłaby narazić go na niebezpieczeństwo.
Jej uwagę odwróciło pieczenie po wewnętrznej stronie prawej dłoni. Uniosła rękę nad głowę i przyjrzała się jej. Na jasnej skórze dało się zauważyć jedynie cienkie blade linie tworzące coś na kształt oka. Dopiero kiedy dokładniej obejrzała dziwny znak uświadomiła sobie, że już go widziała. I to było jeszcze dziwniejsze. Widziała u Nocnych Łowców runę w kształcie oka, każdy z nich miał ją na wierzchu dłoni, ale to, co właśnie pojawiło się na jej skórze było czymś innym. Stykała się z tym kilka razy i umiałaby to narysować. Oko Horusa, jeden ze starożytnych znaków ochronnych. Jakby nie dość jej tego było.
Czyżby właśnie przyznała, że ma dość? Tak, bo miała dość, chociaż nie chciała o tym myśleć. Minęło kilka dni, a do niej powoli docierało coś poza tym, że w końcu ma to, o czym marzyła. Bo to nie do końca tak było. Nie dało się ukryć, nadal cieszyła się jak dziecko, ale równocześnie była przerażona. To było najdziwniejsze połączenie stanów emocjonalnych, jakiego kiedykolwiek doświadczyła. Kiedy obudziła się w Instytucie poczuła się jak w bajce. Przed bajką był koszmar, demony, strach i dezorientacja. Ale czy to był pierwszy taki raz? Może tylko tak jej się wydawało... Nie, te myśli były pozbawione jakiejkolwiek logiki, przecież wiedziałaby, gdyby... Gdyby co? W ich salonie pojawił się potwór? Bez sensu.
Znała siebie, ale nie potrafiła zrozumieć, co teraz czuje. Jej matka zniknęła bez słowa, ją zaatakowały demony, bez żadnego ostrzeżenia została wepchnięta do nieznanego i niebezpiecznego świata, w którym i tak najwidoczniej była jakąś anomalią. Czy mogło być gorzej... dziwniej? A ona mimo to zachowywała się jakby nic się nie stało. Nie chciała dać po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób się boi. Już samo wspomnienie o tym, jak Jace, jakże irytujący ją Jace, musiał jej powtarzać, że jest bezpieczna wręcz nakazywało jej robić dobrą minę i zachowywać się jakby traktowała nową sytuację jak kolejny zwyczajny dzień. Nie, nie bała się. Nie wiedziała co tak właściwie się dzieje, była zagubiona i zszokowana. Wściekła, na matkę za to, że nic jej nie powiedziała, że zniknęła zostawiając ją samą ze wszystkim i nic nie powiedziała, że nie dawała znaku życia, a ona nie mogła przestać się zastanawiać czy w ogóle jeszcze ma matkę... Ktoś inny prawdopodobnie byłby przerażony, ona nie chciała, żeby ktoś w ogóle pomyślał, że może się bać. Nie wiedziała skąd to się brało, ale tak, jak bała się czegoś tak zwykłego, jak szczur, tak w obecnej sytuacji jedynie wyobrażenie wielkiego, tłustego szczura czającego się pod łóżkiem mogło ją przestraszyć.
Chciała zrozumieć co się z nią dzieje. W jednej chwili straciła całe normalne życie, to bolało. Mimowolnie przypominała sobie wyraz twarzy Alana, kiedy powiedziała, że nie wraca do szkoły. Wtedy próbowała się uśmiechać, ale to nie było takie łatwe. Bo to bolało, bolało jak cholera, nie dopuszczała do siebie zbyt wielu osób, ale jeżeli już komuś pozwalała się zbliżyć - zaczynało jej zależeć, jeżeli jej zależało, to w takich chwilach zaczynało boleć. Nie potrafiła wyobrazić sobie rzeczywistości bez tego blondwłosego debila, który równie dobrze mógłby ją adoptować i wziąć za siostrę. Teraz została zmuszona do odcięcia się od niego.
Całkiem nieświadomie odnalazła wisiorek w kształcie skrzydeł i zacisnęła go w dłoni. Był zimny, chociaż zawsze wydawał się ciepły teraz czuła jedynie chłód. Właśnie Alan go jej dał, nie pamiętała kiedy, to było tak dawno temu, że nie dało się pamiętać. Ale nie zapomniała co wtedy jej powiedział. "Pomyśl, że ma cię chronić. Masz talent do pakowania się w kłopoty, więc możemy chociaż udawać, że jest coś, co cię ochroni." Uśmiechnął się wtedy jakby naprawdę tego chciał po czym zapytał ją czy już widziała jakiś nowy odcinek czegoś tam i rozmowa zeszła na zwyczajne, dla nich, tory.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo chcę, żebyś teraz tu był. - Szepnęła w pustą przestrzeń równocześnie przeklinając to dławiące uczucie w gardle. Chciała, żeby chociaż on mógł z nią zostać. Wtedy na pewno wszystko byłoby łatwiejsze. Poza tym byli podobni, nie mogła przestać sobie wyobrażać, jak on by zareagował gdyby mogła mu powiedzieć o tym, że magia jednak istnieje. Ale mówiąc mu o tym nie dość, że złamałaby Prawo, czym aż tak się nie przejmowała, to jeszcze mogłaby narazić go na niebezpieczeństwo.
***
Alec obudził się odkrywając, że nadal leży wtulony w Magnusa z głową ułożoną na piersi czarownika. Uśmiechnął się nie otwierając oczu i cicho zamruczał. W takich chwilach marzył tylko o tym, żeby móc tak leżeć najdłużej, jak się da. Zapomnieć o demonach, Clave i wszystkim innym poza Magnusem. Jego chłopakowi jakoś niespecjalnie przeszkadzało takie lenistwo.
- Dzień dobry, śpiąca królewno. - Wymruczał Magnus przeczesując jego włosy.
Uniósł głowę, żeby popatrzeć w zielono - złote oczy czarownika, który teraz uśmiechał się do niego równie czule co leniwie. Chyba żadnemu z nich nie chciało się wychodzić z łóżka. I może mogliby w nim zostać gdyby byli sami. Niestety, Alec miał dziwne przeczucie, że jego parabatai byłby w stanie do nich zajrzeć i zachować się jak typowy starszy brat. Co z tego, że był młodszy? Ale, głównym, najważniejszym powodem, dla którego nie chciał, żeby Jace tu wszedł było to, że nie chciał, żeby ktokolwiek, poza nim, widział Magnusa nago. Poza tym działało to też w drugą stronę, wbrew pozorom jego chłopak też bywał zazdrosny. Mimowolnie się zaśmiał.
- Co cię tak bawi? - Zainteresował się Magnus.
- Nic szczególnego. - Odpowiedział przesuwając się tak, żeby jego twarz znalazła się nad twarzą starszego mężczyzny. - Szkoda, że nie jesteśmy sami... - Wymruczał z ustami przy ustach czarownika. Ledwie skończył zdanie, a został przyciągnięty do pocałunku.
- Jest jeszcze wcześnie. - Stwierdził Magnus nie pozwalając mu się odsunąć.
- Jace wcześnie wstaje...
***
Rano obudziła się z dłonią nadal zaciśniętą na wisiorku, jego brzegi wbijały się w skórę, ale niezbyt się tym przejęła. Nie wiedziała ile przespała, ale czuła się potwornie zmęczona, mimo to nie potrafiłaby już zasnąć. Ociągając się usiadła zwieszając nogi z brzegu łóżka. Dopiero po tym zauważyła kulkę czarnego futra, która mruczała z niekrytym zadowoleniem. Wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać Syriusza po grzbiecie, ale zatrzymała się przypominając sobie o czymś. Odwróciła dłoń, żeby spojrzeć na jej wewnętrzną stronę, tam, gdzie wcześniej widziała Oko Horusa. Nic nie zobaczyła. Nieco zdezorientowana przeczesała dłonią czarną sierść kota. Ten jak na zawołanie się obudził i nie zwracając na nic uwagi przeciągnął się.
Sama stwierdziła, że lepiej będzie się ruszyć. Wstała przeciągając się i wyszła z pokoju. Syriusz oczywiście ruszył za nią z wielkim zadowoleniem machając ogonem. Och, świetnie, czyżby jej kot upodobał sobie kota Magnusa na coś w rodzaju kumpla? Kocia psychika... W to lepiej nie wnikać.
Kiedy wyszła z pokoju poczuła zapach kawy. Zmarszczyła nos. Nie lubiła kawy i wątpiła, żeby to kiedykolwiek miało się zmienić. Mimo to teraz nie marzyła o niczym innym. Wszystko, byle nie czuć się jak zombie. Przetarła oczy i ruszyła do kuchni wiedziona zapachem. W tym czasie jej kot zdążył rozpłynąć się w powietrzu. Niewierne stworzenie!
Jak się okazało musiała spać najdłużej. Jace i Clary siedzieli przy stole, a Alec i Magnus stali obok siebie oparci o blat. Shai odniosła wrażenie, że musi wyglądać najgorzej z całego towarzystwa. Odruchowo przeczesała włosy palcami i przełożyła wszystkie na lewe ramię. Prawdopodobnie niewiele jej to pomogło, ale zawsze lepsze to niż nic.
- Kawy? - Magnus zaproponował jej kubek jeszcze ciepłego napoju. Przyjęła go z wdzięcznością i szybko się napiła nie zwracając uwagi na smak, za którym tak nie przepadała. Momentalnie poczuła się lepiej, kiedy ciepło i kofeina zaczęły działać na jej ciało.
- Dzięki. - Westchnęła odstawiając puste naczynie. Mimo, że już się rozbudziła nadal nie czuła się najlepiej. Nie potrafiła wyrzucić z głowy myśli, które męczyły ją już w nocy.
- Ciężka noc? - Spytała Clary.
- Tsaaa... - Mruknęła Shai opadając na wolne krzesło. - Nic mi nie jest. - Dodała czując na sobie wzrok dziewczyny.
- Skoro już to ustaliliśmy... - Odezwał się Jace.
- Jace! - Natychmiast wtrąciła Clary karcącym tonem.
- Później będziecie mogły urządzić sobie spotkanie oszukanych przez życie nastolatek, dobra? Musimy wrócić do Instytutu. - Odparł chłopak równocześnie przyglądając się rudowłosej wzrokiem, który prawdopodobnie miał nakłonić ją do powstrzymania się od fochów bądź innych naturalnych dla związków dramatów.
- Wszystko okey, ale co z moim kotem? - Zapytała Shai. Nie była pewna czy może zabrać ze sobą Syriusza, a wolała uniknąć niedomówień.
- Może zostać, Prezesowi Miau przyda się towarzystwo. - Odparł Magnus.
- Jeżeli już wszystko dogadaliśmy przypomnę, że Isabelle pisała, że mamy się pośpieszyć. - Powiedział Jace zanim zdążyła wywiązać się kolejna rozmowa.
***
Ok, przed tymi pierwszymi gwiazdkami wstawmy jakąś profesjonalną cenzurę. Ogólnie dodałabym wcześniej gdyby nie awaria prądu, przez którą zjadło około półtora akapitu. Było trochę sentymentalnego szajsu, ale jakoś bez tego się nie dało. Zastanawiałam się czy dodać też jakiś fragment Clace, ale nie mogłam znaleźć jakiegoś sensownego miejsca, więc zrezygnowałam. Ewentualnie winę mogę zrzucić na mój maksymalnie spedalony umysł i moją fazę na Maleca. Wiem jak bardzo Syriusz i Prezes Miau jarają pewne osoby, więc proszę bardzo, teraz nazwijcie to jakoś xD Ymm... Czy tylko ja już przeczytałam Miasto Niebiańskiego Ognia? Błagam, muszę z kimś pogadać o Sebastianie i Maleku (już sama nie wiem czy odmieniać przez "c" czy "k" obie wersje wyglądają trochę dziwnie). Kończąc zapraszam jeszcze do zakładki "pytania" - tak, nudzi mi się, a Wen ma swoje fochy.
Dziękuję, dobranoc.
Ha! Może będę pierwsza, yeah.
OdpowiedzUsuńNie maaam siły na komentarz, ale WCALE nie narzekam.
Dobra, Lusiaczku, parę kwestii.
Po pierwsze, gdzie moje wyjustowanie?! Ktoś tu chce ginąć w męczarniach. Tak. Bardzo je kocham, a ty odbierasz mi prawo do wyjustowanego tekstu. Rani mnie to.
Po drugie. Mam dziwne wrażenie, że gubisz przecinki albo to ja jestem na nie nadwrażliwa. I jeszcze w niektórych miejscach na twoim miejscu pokombinowałabym bardziej z myślnikami i średnikami, które czasem lepiej się zdają niż przecinkaste, ale to tak swoją drogą, bo to kwestia intuicji.
Z tego co wyłapałam:
"że nic jej nie powiedziała, że zniknęła zostawiając ją samą ze wszystkim i nic nie powiedziała" - powtórzenie "nic jej nie powiedziała".
Poza tym zauważyłam jakieś pierdoły i błędy w zapisie dialogów, ale dobra tam, nie chce mi się nawet tego szukać. Przypomnę tylko, że kiedy masz po myślniku słowo określające wypowiedzenie tego przez osobę ("powiedział", "odparł", "warknął" czy tam "wyrzucił z siebie"), to piszemy to z małej litery, a przed myślnikiem nie robimy kropeczki. Odwrotnie natomiast, kiedy po myślniku zawierasz czynność inną niż mówienie albo piszesz o reakcji czy opisujesz coś ot tak. Lol, poczułam się jak super ekstra człowiek, a biorąc pod uwagę, że piszę gorzej od ciebie, lololololol xDD
Fragmenty z Malekiem (no, ja nie wiem jak z tym? W sumie co za różnica) to cud i miód. Jaram się tym jak norweskie kościoły. Shai, moje kochanie, jaka biedna, łączę się z nią w refleksyjnym bólu.
"Nie lubiła kawy i wątpiła, żeby to kiedykolwiek miało się zmienić." O. To ja. Kawa jest tak ohydna, że nie mogę. Gorzka i niesmaczna. Da się toto w ogóle lubić? Fuj!
Ej no nie wiem co ci napisać. Jesteś zajebista. Działa? Mam nadzieję. Chcę spać.
Dobranoc.