czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 6

      Stała na popękanych marmurowych płytkach, które kiedyś musiały być białe, ale teraz większość ich powierzchni plamiła krew. Otaczał ją niepodzielny chaos. Ze wszystkich stron dobiegały dzikie wrzaski, odgłosy ścierającej się broni, ktoś płakał, inni kogoś wołali, ludzkie głosy mieszały się z dzikimi rykami potworów, a ponad to wszystko wybijał się zupełnie inny głos. Nie wiedziała czemu, ale bała się go. Wydawało się, że należał do kobiety, ale nie było w nim nic ludzkiego. Odnosiło się wrażenie, że należy do czegoś potężnego i przedwiecznego.
      Ktoś ścisnął jej dłoń. Obróciła głowę w bok i zobaczyła go. Był dobrze zbudowany, wysoki, jego ciemne włosy były krótko ostrzyżone, a w twarzy o azjatyckich rysach pozostało coś z pucołowatego dziecka, którym już nie był. W dłoni trzymał łuk, na który akurat nakładał kolejną strzałę celując w wielkiego cyklopa. Nie wiedziała skąd, ale znała tego chłopaka. To był Frank, jej Frank... Chwila, skąd to wiedziała?
      Usłyszała głośne warczenie i zanim się zorientowała wyskoczyło na nich stado wielkich psów o czarnej sierści i czerwonych oczach. Dwa z nich złapały ich za ubrania, a z jej gardła uciekł okrzyk przerażenia, który szybko opanowała. Była córką Plutona, nie bała się Piekielnych Ogarów! Ale jeżeli się nie bała, czemu nie mogła nawet się poruszyć. Czuła gorący oddech potwora na plecach, jego kły boleśnie obcierały skórę na jej łopatkach. Nie potrafiła nawet się szamotać, nie miała siły. Dotkliwie czuła wcześniejsze obrażenia, skaleczenia, zadrapania, większe rany i obezwładniające zmęczenie. Walczyli już tak długo, a przeciwnika było więcej. Nie mogli przegrać, ale to właśnie się działo.
      Czemu jeszcze ich nie zabiły? W gruncie rzeczy odpowiedź była prosta i przerażająca. To Ona nie dostała jeszcze tego, czego chciała. Potrzebowała ich, nieważne było to, które wybrała, chciała pary i w końcu miała to dostać. A kiedy to się stanie wygra. Odrodzi się i zniszczy ich jak nic nieznaczące robaki. To będzie koniec dla wszystkich. Tak, Gaja miała się odrodzić właśnie z ich krwi, przez ich nieuwagę... Może to nawet lepiej, że złapała właśnie ją i Franka? Reszta ich przyjaciół miała szanse uratować sytuację, w praktyce oni znaczyli najmniej. Bynajmniej ona, Frank był pretorem, Reyna go potrzebowała.
      Kiedy w końcu zostali rzuceni na nagie skały u stóp góry była już półprzytomna. Nie wiedziała czemu tak się działo, Piekielne Ogary nie potrafiłyby jej tak osłabić, a mimo to powieki same jej opadały. Zachowując resztki świadomości sięgnęła do dłoni Franka, poczuła jak ich palce splatają się i to w jakiś sposób ją uspokoiło. Mimo to wewnętrznie umierała ze strachu. Niedawno odzyskała życie, czemu już musiała je tracić? Poza tym jej śmierć równała się ze zniszczeniem Olimpu, co tylko wszystko pogarszało. Nie po to tyle wycierpieli, żeby teraz umierać. Tylko, że ona już nie miała siły, chciała tylko zamknąć oczy i zasnąć. Zasnąć obok Franka i zapomnieć o świecie, o bólu, o strachu...
      Chciała poddać się nieświadomości, ale przeszywający ból brutalnie wyrwał ją z tego stanu. Wydała z siebie zduszony okrzyk bólu kiedy nóż przebił jej przedramię. Wielka dłoń poderwała ją z ziemi i zmusiła do stanięcia na nogach.
- Masz patrzeć jak on umiera, nędzny herosku. - Usłyszała tuż przy swoim uchu zachrypnięty nieludzki, zdecydowanie męski głos. - Wszyscy tak skończycie.
      Chciała odwrócić wzrok, ale nie potrafiła. Widziała jak jeden z gigantów podnosi Franka i przykłada mu nóż do gardła. Prawda uderzyła ją ze zdwojoną siłą. Znajdowali się u stóp Olimpu. To naprawdę był koniec. Już nawet nie słyszała odgłosów bitwy, jakby wszystko zamarło pod wpływem grozy tej chwili i tego, co miało zaraz nastąpić. To była tylko chwila, dosłownie kilka sekund, jednak dla niej te ułamki minuty były całą wiecznością. Widziała tylko plecy Franka, ale wychwyciła moment kiedy jej chłopak drgnął i wygiął się w łuk. Nawet nie krzyknął kiedy nóż wbił się w jego serce, a z rany trysnęła szkarłatna krew i wylądowała na skałach. Ona krzyczała zamiast niego, jakby nagle przypomniała sobie jak działają struny głosowe. Sama  chyba straciła słuch, krzyczała ze wszystkich sił, ale tego nie słyszała, wierzgała się próbując wyrwać się ze stalowego uścisku, ale nie była tego świadoma. Dla niej liczyło się tylko bezwładne ciało Franka opadające na ziemię, która już zabarwiła się na czerwono. Łzy cisnęły jej się do oczu, zdzierała sobie gardło bezcelowo go wołając.
      Nagły rozbłysk jasnego światła sprawił, że dla niej świat się zatrzymał. Nie wiedziała co się dzieje, ale poczuła jak coś odrzuca ją w tył. Pochłonęła ją ciemność. Nieświadomość była przyjemna, unosiła się w ciszy nieświadoma istnienia świata, nie było nic poza spokojem. A potem wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Znowu słyszała odgłosy bitwy, poczuła twardą ziemię pod plecami, a ból wybuchł w jej ciele odbierając jej głos. Otworzyła oczy dosłownie na chwilę, żeby zobaczyć jak opada na nią miecz. Ostrze wbiło się w ciało kończąc jej życie. Jej oczy powoli zgasły, powieki opadły, serce zamarło, a pierś przestała falować. Hazel nawet nie była tego świadoma.

***

      Czuła się jakby znajdowała się pod wodą. Wszystko wydawało się odległe i zniekształcone. Przed oczami nadal miała sceny z niedawnego snu, w uszach ciągle przebrzmiewały jej krzyki. Nie była pewna co się właściwie stało, wiedziała tyle, że strasznie bolała ją głowa. Chwila, o co chodziło? Na pewno widziała Jace'a, pod powiekami nadal miała błysk jego złotych oczu. Gdzie to było? Pamiętała hieroglify, na pewno gdzieś były hieroglify... U niej w domu! Tak, byli w jej mieszkaniu.
      Jej powieki zdawały się być z ołowiu, musiała z nimi chwilę walczyć, żeby się uniosły. Kiedy nareszcie udało jej się otworzyć oczy, światło powoli zachodzącego słońca poraziło jej źrenice. Ponad to kontury jak i wszystko inne wydawało się rozmazane, tak, że obecnie widziała jedynie sporą ilość kolorowych plam. Na pierwszym planie prezentowała się mieszanka jasnego brązu, czerni i... Wszystkich kolorów tęczy? Shai nagle straciła pewność czy aby na pewno nic jej nie jest.
      Zamrugała kilka razy przyzwyczajając oczy do światła. Powoli odzyskiwała też ostrość widzenia i zrozumiała, że nie przywidziała jej się tęcza, tylko osoba znajdująca się przy niej była ubrana jakby miała reklamować cukierki "Skittles". Owa osoba była mężczyzną wyglądającym na około dwudziestolatka. Jego gęste włosy były czarne i nastroszone, a opalona skóra miała złotawy odcień. A kiedy Shai dokładniej się mu przyjrzała stwierdziła, że to nie jego ubiór był najdziwniejszy tylko zielone kocie oczy obwiedzione połyskliwym brokatem.
      Nie zwracając uwagi na nieznośny ból głowy, ani na to, że czuła się jakby cała zawartość jej czaszki zaczęła wirować jak na najbardziej szalonej karuzeli świata, uniosła się na łokciach próbując usiąść. Kiedy przypadkowo zacisnęła prawą dłoń w pięść poczuła nieznaczne pieczenie, jednak nie zwróciła na to zbyt wielkiej uwagi.
- Co się, do cholery, dzieje? - Odezwała się, jak jej się zdawało, po całych wiekach chociaż naprawdę nie minęła nawet minuta odkąd otworzyła oczy. Nie pamiętała zbyt wiele z ostatnich chwil przed utratą przytomności za to wspomnienia ze snu były w niej żywe, jakby naprawdę go przeżyła. Równocześnie chciała wstać, ale szybko została powstrzymana przez owego faceta o kocich oczach.
- Nie tak szybko. - Powiedział przytrzymując ją mocniej niż mogła się tego spodziewać.
      Odpowiedziała mu jednym z niewielu znanych jej arabskich przekleństw. Właśnie dzięki wycieczkom jej matki do Aleksandrii jak i temu, że podobno część jej rodziny pochodziła z Egiptu znała trochę arabskiego. Co dziwne nie pamiętała, żeby kiedykolwiek tak naprawdę się go uczyła, po prostu znała kilka słów. Było to dla niej oczywiste jak kolejny wschód słońca. Ale nie spodziewała się, że zostanie zrozumiana, a tak najwyraźniej się stało, co potwierdził z lekka sarkastyczny uśmiech jej rozmówcy.
- Kim jesteś? I co ja tu robię? - Zapytała nie chcąc po raz kolejny wyjść na idiotkę. Obiecała sobie kiedyś, że nie pozwoli sobie na to już nigdy.
      - Przynieśliśmy cię tutaj. - Odpowiedział jej ktoś inny. Obróciła głowę w bok, żeby spojrzeć na Aleca, który stał oparty o ścianę z dłońmi w kieszeniach i uśmiechał się, chociaż nie dałaby głowy, że ten uśmiech był kierowany do niej. - Zemdlałaś kiedy Jace zapytał cię o te znaki.
- Jakie znaki? - Dziewczyna zmarszczyła brwi próbując sobie przypomnieć o co dokładniej chodziło, jednak jej mózg jak na złość nie chciał współpracować.
- Te na twoich rysunkach. - Lightwood wzruszył ramionami i powoli podszedł do kanapy. - Poza tym mówiłaś coś przez sen o krwi, końcu świata i jakimś Franku. - Dodał wpatrując się w nią przenikliwie swoimi niebieskimi oczami.
      Shailene znowu poczuła zawroty głowy. Szybko odwróciła wzrok. Oczywiście mogłaby opowiedzieć ten chory sen ze wszystkimi szczegółami, ale coś jej mówiło, że lepiej zachować to dla siebie. Komu normalnemu śni się koniec świata poprzez zamordowanie jakiegoś chłopaka? I te wszystkie szczegóły... Czy tak realistyczny i przemyślany sen jest w ogóle możliwy? Nigdy nie miała styczności z mitologią grecką, nie aż takiej, żeby teraz wymyślać takie historie, a była pewna, że to miało powiązanie z mitami. Tylko skąd?
- Nie pamiętam tego snu, nie znam żadnego Franka. - Skłamała gładko. Tak do końca nie kłamała, nigdy nie znała kogoś o imieniu Frank, więc było to tylko połowiczne kłamstwo. Zawsze coś. - Czemu nie jesteśmy w Instytucie? - Szybko zadała pytanie z nadzieją na zmianę tematu.
- I tak nikogo tam nie ma. Mama została wezwana do Cichego Miasta, ale nie powiedziała nam czemu. - Wyjaśnił Alec. - Poza tym ja i Jace moglibyśmy nałożyć ci tylko uzdrawiające runy, Magnus w razie czego mógł ci pomóc.
- Nic mi nie jest. - Mruknęła Shai niezbyt zadowolona z przebiegu rozmowy. - Magnus? - Powiedziała już nieco głośniej posyłając pytające spojrzenie na drugiego z obecnych.
- Magnus Bane, Wysoki Czarownik Brooklynu i chłopak Aleca. - Odpowiedział czarownik jakby na potwierdzenie ściskając dłoń Nocnego Łowcy w uścisku.
      Shai z miejsca poczuła, że robi jej się nieco goręcej i była prawie pewna, że jej twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. Stłumiła cichy pisk, który najczęściej wydobywał się z jej gardła, kiedy spotykało ją coś przyjemnie zaskakującego. Tym razem czuła się jednocześnie zaskoczona jak i zawstydzona. Fakt, że Magnus był czarownikiem sam w sobie wprawiał ją w stan niezwykłego szczęścia. Jakiś cichy głosik w jej głowie wyśpiewywał wesoło "Magia naprawdę istnieje~". Dochodziła do tego jej mentalność yaoistki, więc dodatkowo informacja o tym, że Magnus i Alec są parą powielała jej radość ponad wszystko. Mimo to czuła się potwornie głupio za swoje niedawne pytanie skierowane do Aleca. "Masz coś do gejów?" Tak, tylko ona potrafi zrobić coś tak głupiego.
      - Przepraszam. - Wymamrotała spoglądając wprost na Aleca. Miała nadzieję, że chociaż nie jest aż tak czerwona, jak jej się wydawało.
- Nie wiedziałaś. - Lightwood uśmiechnął się do niej nieco nieśmiało. - Poza tym... - Nie zdążył dokończyć, bo w całym mieszkaniu rozległ się hałas, jakby coś ciężkiego spadło na podłogę, a zaraz potem głośne miauczenie. Cała trójka poderwała się ze swoich miejsc prawie w tym samym czasie. Shai mgliście przypomniała sobie, że nie zapytała jeszcze co się stało z jej kotem, chociaż teraz nie potrzebowała już wyjaśnień.
      Pobiegła za Alekiem i Magnusem i już po chwili znaleźli się w kuchni. Zatkało ją kiedy zobaczyła, że na stole są ułożone jej rysunki, jej zeszyty, kilka książek, które ewidentnie należały do niej, laptop, który też pochodził z jej mieszkania i wisiorek z kolorowymi paciorkami, którego nigdy wcześniej nie widziała. Dopiero po chwili zorientowała się, że na podłodze leżą dwie książki i tajemniczy bumerang, który znalazła pod lodówką, a pomiędzy tym kotłowały się dwa koty w najlepsze się bawiąc.
      - Syriusz? - Shai wytrzeszczyła oczy przyglądając się plątaninie ogonów i łap. Jak na zawołanie oba koty uspokoiły się i ułożyły na podłodze wpatrując się w nią z zaciekawieniem.
- Nazwałaś kota Syriusz? - Zapytał Magnus.
- Tak, czemu pytasz? - Odparła Shailene spoglądając pytająco na czarownika.
- Nazwałaś kota po gwieździe z gwiazdozbioru psa. - Wyjaśnił Bane.
- Nazwałam kota po jednym z najodważniejszych ze znanych mi czarodziejów. - Dziewczyna odpowiedziała najszybciej jak potrafiła mimowolnie uśmiechając się.
- Który przybierał postać psa. - Dodał szybko Magnus.
- Czytałeś Pottera! - W oczach Shai zabłyszczało coś na kształt dziecinnej radości. W odpowiedzi Magnus jedynie wzruszył ramionami i posłał jej krótki uśmiech.
      Nagle uświadomiła sobie, że brakuje jej kilku elementów układanki, w tym pewnego niezwykle irytującego blondyna.
- A co się stało z Jacem? Zabrakło mu adoratorów? - Spytała wodząc wzrokiem po kuchni. Oba koty jak gdyby nigdy nic wyszyły z pomieszczenia z zadowoleniem machając ogonami.
- Niedługo powinien wrócić, jest u Clary. - Odpowiedział Alec.
- A co tu robią te wszystkie rzeczy?
- Zabraliśmy to, w czym znaleźliśmy cokolwiek dziwnego lub jeżeli było gdzieś ukryte. Poza tym stwierdziliśmy, że może znajdziemy coś w komputerze, a twój kot najwidoczniej jest do ciebie bardzo przywiązany, przez większość czasu cię pilnował. - Wyjaśnił Alec.
      Magnus w tym czasie jedynie machnął dłonią i wszystko, poza owym bumerangiem wylądowało na stole. Czarownik zmarszczył brwi przyglądając się opornemu na magię przedmiotowi. Kiedy wcześniej spróbował go dotknąć prawie się poparzył, z resztą z Alekiem było podobnie. Jedynie Jace jakimś cudem był w stanie go trzymać przez czas dłuższy niż kilka sekund. Z resztą nie to było najdziwniejsze. W całej sytuacji było więcej niewiadomych niż odpowiedzi, nawet dla niego. Niezaprzeczalnie dało się wyczuć, że Shailene nie jest zwykłym Nefilim, mało tego, już wcześniej odniósł wrażenie, że miała w sobie coś na kształt magicznej energii. Poza tym nie zdążył jeszcze wspomnieć, że widział ją, raz, jeden jedyny raz, kiedy była jeszcze niczego nieświadomym dzieckiem. Jej matka poprosiła go o odprawienie rytuału, który miał chronić Nocnych Łowców przed opętaniem przez demony. Arianne nie wyjaśniała wiele, powiedziała, że chce chronić córkę i nie chce, żeby Nefilim wiedzieli o ich istnieniu, przynajmniej nie do czasu, aż będzie to konieczne.
      W jego polu widzenia pojawiły się niebieskie włosy. Shailene pochyliła się i jak gdyby nigdy nic podniosła nieposłuszny jego magii przedmiot. Zauważył przy tym lekkie drgnięcie jej prawej dłoni.
- Dobra, co teraz? - Spytała opierając się o blat stołu. Wydawała się pewna siebie, momentami wręcz balansowała na granicy arogancji. Magnus nigdy nie widział nikogo, kto zachowałby całą pewność siebie rzucony w takie życiowe bagno. Zdawała się nie przejmować zbytnio ostatnimi rewelacjami związanymi z jej pochodzeniem, zaginięciem  matki ani niczym, co się z nią stało. Wydawało się, że przyjmuje to jak kolejny, normalny dzień ze swojego życia. Mało tego, odniósł wrażenie, że wręcz cieszyła się ze swojej odmienności. To całkowicie wystarczyło, żeby mógł stwierdzić, że najzwyczajniej zasłania się pewnością siebie i sarkazmem, być może po to, żeby nie dopuszczać do siebie najgorszych myśli.
      Jace przyszedł dosłownie kilka minut później przyprowadzając ze sobą Clary. W tym czasie Shai, Magnus i Alec zdążyli przenieść wszystkie rzeczy do salonu uznając, że tam będzie o wiele wygodniej. Shai jeszcze raz przejrzała wszystko, co Jace i Alec zabrali z jej mieszkania. Oczywiście z miejsca uznała, że nikomu nie chce pokazywać swoich rysunków. Nie były aż takie złe, ale i tak wolała zachować je dla siebie. Na każdym z nich zostawiła jakiś podpis hieroglifami, chociaż była pewna, że nie robiła tego. Mimo to z każdą chwilą jej wątpliwości narastały, czuła się jakby w jej pamięci nagle wypalono dziury. Poza tym wisiorek z paciorkami, którego nigdy wcześniej nie widziała co chwila rzucał jej się w oczy i nie dawał jej spokoju. Najgorsze było to, że nikt nic z tego nie rozumiał. Odczytanie hieroglifów graniczyło z cudem, a były one jedynym powtarzającym się znakiem. Mogłaby spróbować wyszukać pomocy w internecie gdyby ten raczył zadziałać.
      Wszyscy powoli zaczynali odczuwać zmęczenie. Clary zasnęła oparta o Jace'a, Alec półleżał oparty o Magnusa, a Shai co chwilę tłumiła ziewnięcia. W końcu uznali, że to nie ma żadnego sensu. Zauważyła, że Jace ostrożnie podniósł Clary, ale nie zwracała uwagi na to, co działo się dalej. Otoczyła się ramionami i stłumiła kolejne ziewnięcie. Głowa powoli jej opadała, a ona walczyła o utrzymanie jej w górze. Chciało jej się spać jak jeszcze nigdy. Poczuła, że ktoś ją podnosi i pomaga stanąć na nogach. Nie protestowała. Jeszcze raz spojrzała na trzymaną w dłoni kartkę. Przez jedną krótką chwilę hieroglify wydawały się zmieniać w czytelne słowo. "Złączyć." Wypuściła kartkę z dłoni, a ta opadła na kanapę.

***

Co tu dużo mówić. Mam nadzieję, że nie zrobiłam żadnego OOC, tego najbardziej się boję. Prawdopodobnie dlatego co chwila latałam po książki i sprawdzałam jakieś wyrywki byle nie przedstawić czegoś błędnie. Poza tym mój kochany Wen uznał, że po napisaniu pierwszego fragmentu może iść się kochać i tyle go widziałam. No tak, pierwszy fragment, chyba z niego jestem najbardziej dumna. Wiem, że znajdą się tu pewne osobniki, które wręcz na niego czekają (Miłość moi drodzy! <3), sama założyłam najgorszą opcję, jaką jestem w stanie do siebie dopuścić. Ewentualnie jestem wredna i jestem gotowa poświęcić dwójkę najmniej lubianych herosów na rzecz całej reszty, a wręcz mam nadzieję, że jeżeli ktoś będzie musiał umrzeć, to padnie na nich. Wracając do punktu wyjścia: tak, jestem wredna... No i to daje takie pole do popisu kiedy już przejdę do Nico. No to... Na razie jest Prezes Miau z Syriuszem i z lekka psychologiczne przemyślenia Magnusa (Do takiego psychologa mogłabym chodzić!). 

4 komentarze:

  1. Wow. Zjadłam obiad, siedziałam na plaży, poszłam na spacer, zjadłam w chuj słodką, dużą bezę, a wciąż nie ma żadnych komentarzy! Okish, będę pierwsza <3
    Pierwszy fragment to mistrzostwo. Po pierwsze - długo czekałam na tak dosłowne wprowadzenie demigodsów, po drugie - wow. Opis świetny, emocje świetnie nakreślone, totalnie skupiłam się na czytaniu. Masz moje gratulacje. Takie w chuj duże. Wiesz, przerastają wieżę ajfla, czy coś (jakie ja mam skojarzenia z więżą ajfla ;-; D:), wieloryby i coś tam, wszechświat pewnie też.
    Nie mam nic przeciwko śmierci Franka ani Hazel (ja wyrodna rodzina), ale chwila, Nico... Będzie się działo, wyczuwam! Proszę, nie, chwila, żądam - mnóstwo Nico! I przybliżonej informacji, kiedy się on pojawi! Teh, miłość, coś tam. Wersja limitowana miłości. Kocham opisy Nico i fanfiki Nico w twoim wykonaniu ;_; Perfekcja. Jebie od tego wyczuciem i kochaniem na jakieś tysiąc kilometrów.
    Dobra, stop dygresji, lecim dalej.
    "tylko osoba znajdująca się przy niej była ubrana jakby miała reklamować cukierki "Skittles"" Ykhm. Tutaj musiałam powstrzymać pisk, bo rodzice w odległości dość małej i jeszcze by się czepiali. Pierdoliłaś, mówiąc, że pewnie ci nie wyjdzie ;_; Opisałaś Magnusa pięknie. Przepięknie. Cudownie. Wspaniale. Więcej synonimów nie mam pod ręką, ale jakbym chwilę pomyślała, byłoby ich o wiele więcej. Ale w myśleniu to ja dobra nie jestem, jak wiesz.
    "- Magnus Bane, Wysoki Czarownik Brooklynu i chłopak Aleca." Hah. Wiesz, jak kocham sceny, w których Magnus się przedstawia? Są przekochane ♥ A to jest chyba najbardziej idealny sposób autoprezentacji, bo "chłopak Aleca" przebija nawet "mistrza gry w Scrabble"! Banana mam na twarzy, e~~ Okish. Jakby ktoś mi się tak przedstawił, to pewnie nie zauważyłabym nawet tego jakże wzniosłego tytułu czarnoksiężnika, bo jak dla mnie magia to oczywista oczywistość, za to dotarłoby do mnie "chłopak Aleca". Bo oni są tacy idealni, a! I kocham zakłopotanie Shai, za to jej wcześniejsze: "Masz coś do gejów?" :DDDDDDDDDD (dużo podjaranych twarzy, bo mi nie starcza jedna do podjarania, k).

    sorry miałam chwilę fazy bo dowiedziałam się czegoś wspaniałego prawie się poryczałam ze szczęścia problemy pierwszego świata i obsesji lvl hard moje marzenia się spełniają dobra keep calm wracam do tekstu

    Kot Syriusz wygrywa wszystkim ;_; Wiesz, mam wrażenie, że rozwijasz się na moich oczach. Każdy rozdział jest coraz lepszy (chociaż tu było trochę powtórzeń, których nie chciało mi się łapać, ups) i z każdym nowym postem kocham to opowiadania coraz bardziej. OOC nie ma, nie bójta się tego. Co do twego Wena, to chyba mam pomysł, gdzie poszedł się kochać. Ha! Mój zmysł super ekstra czytelnika wykminił, że śmierć Hazel będzie miało jakiś wpływ na Nico i że to planujesz.
    Dobra, nie wiem co jeszcze, chce mi się śmiać jak pojebanej, dobranoc.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! Otrzymujesz nominację do Libster Award :)
    Więcej informacji http://krolewskastrazniczka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajebisty rozdział, ale Magnus był Wielkim czarownikiem Brooklynu ;)
    Czekam na next.
    LA.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wysokim, jedynie w Mieście Kości było wymienione "Czarownik Magnus Wielki", ale ogólnie to zawsze używa się Wysoki Czarownik... Tak samo Ragnor był Wysokim Czarownikiem Londynu :)

      Usuń