niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział 4

      - Naprawdę musieliśmy ją zabierać? - Westchnął Jace wpatrując się w siedzącą naprzeciwko niego dziewczynę, która jedynie wywróciła oczami nie odrywając wzroku od szyby. Shai w odpowiedzi cicho prychnęła i lekko pokręciła głową. Chłopak od początku był przeciwny zabierania jej ze sobą i Alekiem. Najpierw próbował jej wmówić, że na pewno jest w szoku po jakże zaskakującej informacji, że pochodzi od Nocnych Łowców (i nie wiadomo czym jeszcze jest). Kiedy ta strategia nie zadziałał, a jej jedyną odpowiedzią było jedynie "Fajnie, dalej czekam na sowę z Hogwartu." spróbował twierdzenia, że znowu mogą ją zaatakować demony, albo ktoś na nią poluje. Najwidoczniej bardzo mu zależało zrobić z niej główną atrakcję demonicznego safari. I oczywiście nie dawał się przekonać dosłownie niczym, twierdził, że nie Shailene nie jest im potrzebna bo znał adres i nie potrzebowali kluczy. W końcu niewytrzymała i rzuciła w Jace'a pierwszą rzeczą, jaką złapała. Okazało się, że była to poduszka, a on zatrzymał ją jednym ruchem ręki co jeszcze bardziej ją zirytowało.
      - Może zainteresuje cię, że posiadam niezwykle wredne i względnie niebezpieczne stworzenie. Ale nie narzucam się, mogę się powłóczyć po Manhattanie. - Odpowiedziała obserwując jak wąskim murkiem przebiegają dwa wielkie tłuste szczury na co wzdrygnęła się.
      Nigdy nie lubiła szczurów, a przynajmniej od czasu kiedy jeden naprawdę wredny i wielki ją zaatakował. Szczury były złe... Chociaż szopy pracze i tak były jej wrogami numer jeden.
- Nie wspominałaś nic o tym, że potrafisz wzywać demony. Powinniśmy poinformować Clave o odkryciu nowego gatunku - Niebieskowłosa półnefilim, półczarownica specjalizująca się w czarnej magii! - Jace nagle się ożywił odnajdując nowe pole do manewru.
- O ile czarne koty są od razu demonami. - Wzruszyła ramionami uśmiechając się tak niewinnie, jak tylko potrafiła.
- Koty? - Wtrącił Alec z nadzieją na odwrócenie ich uwagi.
- Dokładniej to kot, Syriusz. - Odpowiedziała. - Miał być Voldemort, ale mama miała z tym jakiś problem z czarną magią. - Westchnęła teatralnie z miną "Ach te matki".
- Mówiłem, że specjalizuje się w czarnej magii! Już ma kota, zaraz zacznie latać na miotle! - Zawołał Jace.
Może ktoś zwróciłby na niego uwagę, gdyby nie było to nowojorskie metro. Jedyną publicznością, na jaką mógł liczyć Jace to rozchichotane dziewczyny w wieku Shailene, która aktualnie uśmiechała się szeroko.
- Nawet nie wiesz jak o tym marzę. Byłabym świetna w Quidditcha, ale moja sowa z Hogwartu się zgubiła. - Odpowiedziała szybko wzdychając dramatycznie. Podchwyciła wzrok obu chłopaków. Nocni Łowcy wpatrywali się w nią jakby nie rozumieli o czym ona mówi. Mugole! Powstrzymała się od pogardliwego prychnięcia i popatrzyła na nich jakby oczekiwała, że tylko żartują. Musieli żartować!
- Możesz mówić po angielsku? - Zapytał Jace.
- Mugole! - Jęknęła dziewczyna wstając.
      Metro akurat dojeżdżało na stację, na której powinni wysiąść. W głośnikach rozległ się niezrozumiały głos obwieszczający na jakiej stacji się znajdują. Nie dało się zrozumieć ani słowa, chyba, że jeździło się metrem od zawsze.
      Podeszła do drzwi wagonu nie zwracając uwagi na kołysanie się metra  czy szarpnięcia na zakrętach. Jej wyczucie równowagi w środkach transportu komunikacji miejskiej niezwykle wzrastało. To też mogła zaliczyć do zbioru jej umiejętności typowego nowojorczyka. Wyminęła kilka osób z kocią zwinnością i stanęła naprzeciwko wyjścia. Metro już zwalniało i dało się zauważyć coraz szerszy murek na brzegu tunelu, a potem pojawiającą się stację, na której już czekali kolejni pasażerowie.
- Mugole? Mam się czuć urażony? - Tuż za plecami usłyszała głos Jace'a. Jej towarzysze poruszali się tak szybko i cicho, że nie wiedziała, że już stoją za nią. Zaskoczona zareagowała szybciej niż pomyślała. Obróciła się równocześnie unosząc rękę i z otwartej uderzyła Jace'a w sam środek policzka. Chłopak aż odwrócił głowę i kilka razy zamrugał zaskoczony jej szybką reakcją. Alec stojący obok swojego parabatai zaśmiał się cicho.
- Niezły cel. - Pochwalił Shai kiedy Jace rozcierał czerwony policzek.
- I ty przeciwko mnie? - Burknął blondyn.
- Nie, ale to zabawne. - Odparł Alec. Jace już miał coś odpowiedzieć, ale akurat drzwi wagonu rozsunęły się i ludzie zaczęli wysiadać.
- Chodźcie, moi mugole. - Odezwała się Shailene wyskakując na peron unikając zderzenia się z innymi ludźmi.
      Mimo, że było dopiero trochę po dziesiątej na peronie zebrał się mały tłum. Nie dało się tego porównać z popołudniem kiedy wszyscy wracali z pracy lub ze szkoły, ale Nowy Jork był Nowym Jorkiem, nawet nocą nie dało się uniknąć ludzi.  Nawet w niedzielę, a szczególnie wtedy.
      Shailene zwinnie wymijała kolejne osoby chcąc szybko opuścić stację. Przeskakiwała bo dwa stopnie ruchomych schodów na raz. Wiedziała gdzie idzie i chyba po raz pierwszy aż tak się śpieszyła w to miejsce. Jace mógł sobie twierdzić, że otworzą drzwi bez kluczy i machać jej przed nosem stelą, nie chodziło jej o same klucze, ale o to kto je ma.
      Po kilku minutach szum rozmów panujących na stacji metra zmienił się w typowe odgłosy panujące na ulicy wielkiego miasta. Klaksony samochodów, kierowcy co jakiś czas krzyczący na siebie, dźwięk butów uderzających o chodnik... Poczuła się jakby znów zaczęła żyć. Przez połowę drogi z Instytutu czuła się jakby została wyrwana z innego świata. Była Nocnym Łowcą? Zawsze chciała wierzyć w coś więcej, ale kiedy to w końcu się stało ona nagle czuła się zwykłym człowiekiem bardziej niż kiedykolwiek. W jednej chwili była zwykłą dziewczyną z wybujałą wyobraźniom, a w drugiej częścią, małą i nic nieznaczącą, czegoś nowego.
      Prychnęła cicho potrząsając głową. Nie będzie teraz panikować i wmawiać sobie, że jest inaczej! W końcu jej życie nabierało więcej kolorów, a ona marudziła. Nie, tak na pewno nie może być. Ogarnie się i to natychmiast!
      Z metra do Central Parku nie było wcale daleko, mimo to spacer zajął im kilkanaście minut. Wszystko przez niesamowitą ilość ludzi, którzy pomyśleli "Hej, zróbmy komuś na złość i przejedźmy się po mieście!", żeby przejść przez ulicę czekali dobre kilka minut. Jace oczywiście proponował, żeby przeskoczyć po maskach samochodów. Shai oczywiście stwierdziła, że skoro chce, to może spróbować, jednak Alec powstrzymał go zanim zdążył przekroczyć linię krawężnika.


*** 


      Alan weekend spędzał tak samo, jak zawsze. Siedział w Central Parku pod jednym z mniej znanych pomników przedstawiającym anioła o rozpostartych skrzydłach trzymającym w uniesionych rękach dwa miecze, które krzyżowały się nad jego głową*. Obok siebie miał otwarty futerał na gitarę, którą teraz trzymał w dłoniach, przed futerałem ustawił tekturową tabliczkę, na której swoim starannym pismem z pomocą czarnego markera stworzył napis "Nie jestem pijany, nie mam co robić po szkole". O dziwo działało to lepiej niż tekst "Potrzebuję na samochód" czy inne chwyty reklamowe, które stosowali inni. Aktualnie grał "Demons" Imagine Dragons, tekst znał na pamięć dzięki pewnemu niebieskowłosemu stworzeniu, które o dziwo nie nawiedzało go od dwóch dni.
      Shailene zawsze przychodziła z nim trochę posiedzieć. Najczęściej sprawiała wrażenie, że robi to tylko po to, żeby go irytować. Kilka razy próbowała napuścić na niego gołębię, kiedyś złapała kaczkę, którą próbowała wytresować tak, żeby zagłuszała go swoim kwakaniem (wmawiała mu, że po prostu chciała zorganizować dla niego chórki). Czasami, kiedy jakaś dziewczyna podchodziła do niego ta niebieskowłosa kwintesencja przyjaciółki idealnej wymyślała historię, że jest gejem i dla tego rodzice wyrzucili go z domu, albo inne głupoty. Mniej więcej tak wyglądała ich znajomość kiedy nie kłócili się o to, czy Loki zdobyłby Żelazny Tron, albo tworzyli teorie o trollach, które ewoluowały z tytanów. Jednak tak, jak zawsze Shai przychodziła, tak od piątku nie widział nawet śladu po niej. Zniknęła zaraz po ostatniej lekcji chociaż mieli jeszcze zajęcia dodatkowe. W sobotę był u niej w domu, ale nikt mu nie otworzył. Oczywiście dała mu dodatkowe klucze, ale uznał, że nie będzie z nich korzystał kiedy jej nie ma.
      Nie miał zamiaru robić jej wyrzutów o nagłe zniknięcie, on na pewno nie miał do tego prawa. Sam nie był o wiele lepszy. Znikał i to nie jeden raz, a niedługo miał to zrobić po raz kolejny, a na dodatek kłamał, cały czas musiał ją okłamywać. Ona nigdy tego nie robiła, a on... Jego kłamstwa rosły z roku na rok już od kilku lat.
      Bardzo chciałby jej powiedzieć prawdę, ale nie mógł. Bolałoby mniej gdyby to nie była Shai. Wiedział, że gdyby się dowiedziała, byłaby szczęśliwsza niż kiedykolwiek, mimo, że w prawdzie o nim i o świecie, a szczególnie o świecie mogła być przerażająca. Chyba większość zwykłych ludzi oszalałaby gdyby mogli widzieć wszystko, bez złudzeń tworzonych przez czar rzucony na ich oczy tak, że nie potrafili dostrzec nic nadzwyczajnego. Shailene była jednak inna. Wydawało się, że ona potrafi widzieć rzeczy takimi, jakimi były, chociaż nie był tego do końca pewien. Czasami, kiedy jeszcze byli młodsi ona mówiła, że widzi ludzi o niebieskiej, zielonej albo fioletowej skórze, albo oglądała się na jakiegoś przechodnia i stwierdzała, że ma skrzydła, albo nogi gada.
      Sam nie wiedział czy chce, żeby ona wiedziała. Z jednej strony nie musiałby jej okłamywać, ale z drugiej było to zbyt niebezpieczne. Nie mógł przestać sobie wyobrażać co mogłoby się z nią stać gdyby ją w to wciągnął. Niebieski kontrastował z czerwonym, tak samo jej włosy z krwią. Mimo to nadal ją narażał, jak kompletny idiota. Wiedział, że mogą zostać zaatakowani właśnie przez niego, ale mimo to nie był w stanie jej unikać, jedyne co robił, to zawsze trzymał gdzieś ukryty sztylet, o czym nikt nie wiedział.
      Właśnie uniósł głowę, żeby rozejrzeć się po okolicy. Zauważył kilka grupek turystów spacerujących po parku. W pobliżu kręciło się trochę nowojorczyków cieszących się ostatnim dniem weekendu. Późną wiosną pogoda była idealna, więc takie widoki były częstsze. A kiedy przesunął wzrok jeszcze kawałek na lewo zobaczył niebieskie włosy. Shailene szła do niego dyskutując z wysokim blondynem ubranym na czarno. Mimo, że było przynajmniej dwadzieścia pięć stopni on i drugi chłopak, który szedł zaraz obok niego mieli na sobie czarne kurtki zasłaniające ramiona, koszulki i spodnie w tym samym kolorze i nie sprawiali wrażenia zgrzanych. Shai najwyraźniej nie miała na sobie swoich ubrań, chyba, że zdążyła kupić sobie coś nowego.

***
      Shailene zobaczyła go z daleka. Blondyn z gitarą siedzący pod pomnikiem anioła. Wiedziała, że jego oczy są tego samego koloru, co jej włosy, wiedziała co ma napisane na kawałku tektury. Cały Alan, szczególnie w tych podartych jeansach, które ona zawsze próbowała podrzeć jeszcze bardziej. Kiedy podeszła bliżej usłyszała co gra i uśmiechnęła się. Jego wykonanie "Demons" różniło się od oryginału, ale uwielbiała je tak samo.
      - Tough tihs is all for you, don't wanna hide the truth. - Zanuciła cicho uśmiechając się lekko.
- Odkrywasz w sobie talenty artystyczne? - Usłyszała Jace'a.
- Ugh, zamknij się. - Burknęła. - Jak ty z nim wytrzymujesz? - Zapytała spoglądając na Aleca, który szedł między nimi.
- Nie mieszaj w to mojego parabatai. - Odpowiedział za niego Jace.
- Zazdrosny? A może jesteś bi? - Odgryzła się szybko. W tym momencie Alec ledwie zauważalnie zaczerwienił się, a Jace nagle spoważniał. - Powiedziałam coś nie tak? - Zdziwiła się.
- Zupełnie nic. - Zapewnił ją szybko Alec.
- No przecież... Nieważne. - Westchnęła zauważając, że Alan na nią patrzy.
      Zapominając o chłopakach podbiegła do przyjaciela, który już odłożył gitarę do futerału i wstał otrzepując spodnie.
- Jak miło, że przewidziałeś pojawienie się mojej zacnej osobistości. - Powiedziała zamiast przywitania uśmiechając się szeroko.
- Dla kogo zacna to zacna. - Odpowiedział blondyn odwzajemniając uśmiech.
- Na przykład dla ciebie, muszę ci o tym przypominać. - Westchnęła kręcąc lekko głową.
- Ostatnio nie było żadnej zacności, chyba, że poznałaś mojego złego brata bliźniaka, świetnie mnie udaje. - Alan przeczesał dłonią włosy, które na słońcu miały kolor złota. - A teraz mów czego chcesz, Ravenscar. - Dodał zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
- Ja mam czegoś chcieć? - Udała urażoną.
- Shai, znamy się od dziecka, wiem kiedy czegoś chcesz. Nie przyniosłaś żadnej kaczki, więc...
- Kaczki? - Nagle znikąd pojawił się obok nie Jace. - A myślałem, że jest dla ciebie nadzieja.
- O co ci chodzi, Jace? Kiedyś tresowałam kaczkę, żeby dorabiała temu niewdzięcznikowi chórki. - Odpowiedziała szybko Shai.
- Ja ci dam niewdzięcznika, Smerfie. - Burknął Al.
- Kaczki są podejrzane. - Mruknął Jace.
      Shai popatrzyła na niego pytająco. Kaczki podejrzane? Czyżby wielki łowca demonów bał się kaczek? Ledwie powstrzymała śmiech.
- Kaczki? Poważnie? Szopy pracze są złe, ale kaczki? - Zachichotała cicho.
- Nie zaczynaj znowu z tymi szopami, one wcale nie chcą zawładnąć światem. - Westchnął Alan. - Czemu patrzysz na staw?
      Shailene zbyła go machnięciem dłoni. Wzrok miała utkwiony w pewnej bardzo dużej kaczce wygrzewającej się na słońcu, a na jej ustach pojawiał się diabelski uśmieszek. To była jej szansa. Kaczka najwyraźniej nie była płochliwa co tylko działało na jej korzyść. Wielka, tłusta kaczka, idealna do poszczucia nią Jace'a.
- Nawet o tym nie myśl! - Jace najwyraźniej przejrzał jej plany, ale ona już rzuciła się biegiem w stronę stawu. Nocny Łowca od razu pobiegł za nią. Obejrzała się na niego uśmiechając się jeszcze szybciej. Alan i Alec w tym samym czasie po prostu patrzyli na nich lekko kręcąc głowami.
- Czemu mnie to nie dziwi? - Westchnął Al, jednak po chwili cały zesztywniał kiedy zobaczył, że wzrok jego przyjaciółki kieruje się  na coś między drzewami.
      Shai myślała, że wszystko idzie świetnie, zaraz miała złapać kaczkę, nawet jeżeli Jace już prawie ją dogonił. Właśnie wtedy nie wiadomo jakim cudem z drzewa wyjrzała dziewczyna, o skórze koloru świeżej trawy. Nie miała pojęcia jak, ale zielonoskóra nagle wyszła z drzewa! Shailene jedynie wytrzeszczyła oczy obserwując jak dziwne stworzenie znika między drzewami.
- Co do cholery? - Mruknęła cicho i właśnie w tej chwili zagapiła się, pomyliła nogi i wylądowała na trawie robiąc przy tym efektowny przewrót w przód.
      Jęknęła cicho czując jak mocno obiły jej się łokcie i usiadła na trawie szybko mrugając. Przed nią pojawił się Jace uśmiechając się nieco złośliwie, jednak mimo to wyciągnął do niej dłoń i pomógł jej wstać.
- Nawet nic nie mów. - Burknęła wytrzepując trawę z włosów.
- Zielony świetnie komponuje się z niebieskim. - Usłyszała prawie od razu.
- Wiesz co jeszcze świetnie się komponuje? Moja pięść z twoją twarzą. - Popatrzyła na niego wyzywająco po czym szybko obróciła się słysząc jak Alan ją woła. Podbiegł do nich razem z Alekiem.
      - Co się stało? - Alan zdawał się patrzeć na nią, chociaż naprawdę obserwował drzewa za nimi.
- Ja... Eee... Zobaczyłam dziewczynę wychodzącą z drzewa. - Wymamrotała Shai rozglądając się po okolicy.
- Dziewczyna z drzewa? Coś ci się przywidziało. - Stwierdził od razu Jace.
      Popatrzyła na niego pytająco. Nie miała zielonego pojęcia jakie stworzenia naprawdę istnieją, a Jace mógł jedynie udawać przed Alanem. Nie chciała go okłamywać, ale nie było innego wyjścia, nie chciała jeszcze jego w to wciągać. Poza tym prawdopodobnie było to zabronione przez Prawo, a ona wolała nie ryzykować tak szybkiego narażenia się Clave. Jednak Jace jedynie lekko pokręcił głową. Wydawało się, że on i Alec patrzą na nią względnie normalnie, ale ona zauważała jak wymieniają między sobą jakieś spojrzenia. Świetnie, myśleli, że zwariowała! Jeszcze tego jej brakowało.
      - Masz wyobraźnię. - Westchnął Alan nerwowo przeczesując włosy dłonią co nie umknęło jej uwadze. Zawsze tak robił kiedy się denerwował.
- Alan, ja ją naprawdę widziałam, nie rób ze mnie idiotki. - Odpowiedziała z pełną powagą.
- Shai, nic nie widziałaś. - Powiedział tak po prostu chłopak uśmiechając się.
      Poczuła się jakby coś zawirowało jej w głowie. Zamrugała kilka razy oczami i popatrzyła znów na drzewa. Widziała? Co widziała? Może nic nie widziała? Nie, dziewczyna wybiegła z drzewa... Przebiegła obok? Miała zieloną skórę. To tylko gra światła, głupie złudzenie? Nie, przecież widziała! Co widziała?
- W-wydawało mi się. - Wymamrotała cicho potrząsając głową. Po chwili uniosła wzrok na Alana, który nadal się do niej uśmiechał. - Masz klucze do mojego mieszkania? Swoje zgubiłam. - Zapytała skupiając się na tym, czego teraz potrzebowała.
- Mówiłem, że czegoś chcesz. - Zaśmiał się chłopak wyciągając z kieszeni klucze. - Trzymaj. - Podał je jej na chwilę zerkając między drzewa.
- Dzięki. Na co patrzysz? - Spytała wpychając klucze do kieszeni.
- Na nic. - Odpowiedział szybko Al przenosząc wzrok na nią. - Coś jeszcze?
Shai spuściła wzrok i zagryzła wargę. W jednej chwili poczuła się strasznie skołowana, już nie wiedziała co widziała. Nie, nic nie widziała! Albo... Zaraz rozboli ją głowa.
- Zostajesz w tym roku? - Zapytała cicho.
      Blondyn uśmiechnął się lekko, chociaż błysk w jego oczach całkowicie zgasł. Kolejne kłamstwo, dwa tak duże jednego dnia to chyba jego rekord.
- Przepraszam, ale nie. - Westchnął ciężko.
- To... Zadzwoń do mnie za kilka dni, powiedz czy pytają o mnie w szkole. - Odpowiedziała już pewniej Shai.
- Nie wracasz do szkoły? Shai... Shailene, co ty? - Kiedy chłopak użył jej pełnego imienia mimowolnie się wzdrygnęła, mówił do niej tak najczęściej wtedy, kiedy uważał, że robi kompletną głupotę, albo coś się stało.
- Nie, to trochę skomplikowane. - Mruknęła odwracając wzrok.
- Skomplikowane? W co ty się wpakowałaś? Mam gdzieś...
- Przestań Al, to nic, o czym myślisz. Nie mogę powiedzieć, ale chodzi o moją mamę. - Zaczęła robić małe kroki w tył czując, że coś ściska ją od środka.
      Alan był jedną z tych osób, których nienawidziła okłamywać. Znali się od zawsze i była pewna, że on nigdy by jej tego nie zrobił. Ale przecież nie mogła mu powiedzieć. Jednak widząc wyraz jego twarzy czuła się jakby ktoś wepchnął jej zardzewiały nóż prosto w serce.
- Shai...
      - Zobaczymy się... kiedyś, zaufaj mi. - Powiedziała cicho rzucając mu ostatni, wymuszony uśmiech i odbiegła zmuszając do tego samego Jace'a i Aleca. Wiedziała, że Alan za nią nie pobiegnie, ale nie potrafiła przewidzieć co zrobi później. Nie był jedną z tych osób, które zapominają o takich rzeczach i zostawiają je samym sobie. Jednak nie mogła mu nie powiedzieć, gdyby pomyślał, że zaginęła byłoby jeszcze gorzej.
      Odetchnęła z ulgą kiedy wydostała się z Central Parku. Im szybciej to załatwią tym lepiej.

***


*Nie mam pojęcia czy takie coś istnieje, Google zawiodło i dowiedziałam się tyle, że Władysław Jagieło stoi sobie w Central Parku, ale gdzieś mignęło mi takie zdjęcie, więc wyobraźnia sama zadziałała.

Akapity dorobione, co do błędów... Przecinki to dla mnie Tartar, piekło i tak dalej, jeżeli ktoś coś widzi to od razu proszę mówić, nie obrażę się najwyżej zrobi mi się głupio.
No to przedstawiam drugą stronę "układanki" - Alana, herosi już wiedzą o co chodzi, szczerze to jest wręcz oczywiste skąd on się wziął i tak dalej, ale no dobra, uparłam się na niego. Tak trochę dużo dialogów, wiem, ale jakoś tak wyszło i tyle. Akcji z kaczką oczywiście nie mogłam sobie odpuścić.

3 komentarze:

  1. Bardzo mi się podoba ;) Niestety nie mogłam przeczytać tego rozdziału bo kot mi przeszkadzał -.- Wracając. Trzymaj tak dalej. Pozdrowienia i życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekałam, czekałam, czekałam i na szczęście się doczekałam!
    Propsy za poradzenie sobie z akapitami <3 I w ogóle coś mi tam mignęło z błędów, ale tak się wciągnęłam, że nie zaczęłam spisywać. Ups. Ktoś tu nie ma mózgu. (Na pewno nie ja)
    Kocham twoje poczucie humoru, jest doskonale sarkastyczne i bystre. Twoje porównania (o których ględzę prawie za każdym razem) i twoje cudowne teksty. No i Shai, która jest tak bardzo kochana.
    No ale jak tu można nie lubić szczurów... Są super, serio <3 Dobra, ogarniam xD Jeśli mówimy o dzikich szczurach żrących mięso, to przyjemniaczki może z nich nie są, ale domowe to urocze stworzenia. W dodatku często pierdolnięte. Ok, wracam, bo robię offtop ;-;
    Alan jest fajną postacią. Podoba mi się lekki sposób, którym o nim napisałaś no i wczucie się w jego sytuację. Wygląda na to, że wyjaśniłby sobie trochę rzeczy z Shai i byłoby tak wiele zagadek fabularnych rozwiązanych... Że też muszą się ze swoimi światami tak "mijać".
    Rzycie. No i co zrobisz? No i nic nie zrobisz~~
    Kaczki i nimfa, taka szybka akcja, łoł.
    No i nie wiem co napisać, bo w sumie miałam pisać percico, a zapragnęłam walnąć ci bardziej konstruktywny komentarz i skończyło się na ikśnięciu worda.
    Weny Desiu <3

    OdpowiedzUsuń
  3. PISZ PISZ PISZ DALEJ <3

    OdpowiedzUsuń